Rwanda nie zapomniała jeszcze o tragicznych wydarzeniach ze swojej historii. W ludziach wciąż tkwi nie tyle pamięć, co koszmar tamtego czasu. „Ciemne sprawy” pozbawiają złudzeń, nic nie jest tak, jak było i długo nie będzie
Film w filmie. Młody reżyser, Balthazar, chce nakręcić film. Szuka kogoś, kto sfinansuje jego projekt. Nie dostanie dofinansowania, bo film nie porusza ani kwestii AIDS, ani przemocy wobec kobiet. Nie jest zgodny z linią programową władz. Jest zbyt mroczny i szalony. Balthazar nie poddaje się, dopracowuje swój pomysł dalej. Reszta filmu to już ten właściwy film, kręcony przez bohatera. To opowieść o rodzeństwie, które przeżyło koszmar wojny domowej w Rwandzie. Brat ukrywa się pod kaskiem motocyklowym i ciągle słyszy strzały. Siostra załatwia mu leki, w zamian za usługi seksualne. Role na koniec się zamieniają, siostra sama staje się pacjentką szpitala psychiatrycznego.
Cała fabuła jest tak skomplikowana, że nawet po obejrzeniu ostatniej sceny wiele się nie rozumie. Ale może o to właśnie chodzi, że dramat ludzi, którzy przeżyli, a których rodziny gwałcono i mordowano, nie może być jasno opowiedziany. Długie ujęcia nudnych czynności denerwują. Przez kilka minut towarzyszymy bratu, jak przygotowuje jedzenie. Kamera została postawiona daleko od bohatera i w planie ogólnym ogląda się rozpalanie paleniska. Film trwa niemal dwie godziny i jak na ten temat to dużo. Z drugiej jednak strony nieprzyjemne historie nie powinny być „miłe w dotyku” i łatwe w odbiorze. Przetrwanie seansu w jakimś, choć mikroskopijnym, stopniu może przybliżyć widza do tragedii bohaterów. Wojna nigdy się nie skończyła. Teraz rozgrywa się w głowach.
„Ciemne sprawy”
tytuł oryginalny: „Matière grise”
reżyseria: Kivu Ruhorahoza
produkcja: Australia, Rwanda
rok produkcji: 2011
Film pokazywany w ramach AfryKamery, w bloku Made in Africa.