Magazyn PDF

Portal studentów Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW

FilmKULTURA

Koniec czasów

Filip Bajon po Ślubach Panieńskich powraca z kolejnym widowiskiem kostiumowym. Tym razem osadza fabułę na burzliwym początku XX wieku i ukazuje historię z perspektywy Niemców, Polaków i Kaszubów. Porusza mało popularny w polskiej kinematografii wątek mniejszości etnograficznej, który nie jest jednak w stanie w pełni przykryć scenariuszowych i fabularnych braków i potknięć.

Kamerdyner obejmuje swoją fabułą dwie wojny światowe i opowiada o losach niemieckiej arystokracji oraz Kaszubów. Choć przedstawia fabularną wizję mordu w Piaśnicy, nie jest to film o „wojnie i zbrodni”, jak głosi napis na plakacie promującym. Opowiada o zakazanym romansie Marity – pochodzącej z kręgu arystokracji – i Mateusza, kaszubskiego sieroty, którzy przez całe dzieciństwo żyli jak rodzeństwo. Jednak nie jest to film o „miłości”, a głównymi bohaterami nie jest czule obejmująca się para, którą widzimy na tym samym plakacie. Fabułę zdradzają szczegóły – kłębiące się czarne chmury za ich plecami i niepokojące zdjęcie palącego się wozu nałożone na sylwetki. Na ekranach kin pojawiło się wizualne widowisko, jakiego nie było w Polskiej kinematografii od lat. Film zachwyca rozmachem, jednak scenariusz i sposób prowadzenia historii rozczarowuje i pozostawia niedosyt.

Filip Bajon, który uznawany jest za mistrza filmów kostiumowych (co potwierdził Kamerdynerem), w 150 minutach zawarł prawie pół wieku polskiej historii, ukazanej z perspektywy dwóch grup zamieszkujących teren Kaszub na początku XX wieku: rdzennych mieszkańców ziemi – nie czujących przynależności ani do Prus ani Polski – oraz pruskiej arystokracji. Bajon zaczyna swoją opowieść w 1900 roku w mocny, naturalistyczny sposób, prowokując na twarzach widzów grymas obrzydzenia. Po przytłaczającym wstępie stopniowo ukazują się dwa światy – pięknej i malowniczej kaszubskiej wsi, wraz z jej zżytymi ze sobą mieszkańcami, oraz majestatycznego pruskiego dworu, kipiącego przepychem, jednak skrywającego trudne relacje i charaktery. Jego mieszkańcami są Hermann von Krauss z żoną Gerdą, która choć zdaje sobie sprawę z niewierności męża, stoi na straży podtrzymania rodzinnego statusu quo. Ich relacje z dziećmi – Maritą, Kurtem i Mateuszem, którego po śmierci matki przygarnęła Gerda – są pełne wzajemnego niezrozumienia, a także wrogości ze strony hrabiego wobec Mateusza. Za murami dworu życie toczy się inaczej: podobnie jak Prusacy, Kaszubi mają swojego „cesarza” – Bazylego Miotke – wyróżniającego się dużym sprytem i inteligencją. Czuje się Kaszubem, odpowiedzialnym za swoją małą ojczyznę i rodaków, którzy są dla niego jak rodzina. Rozprowadza gazety, w których pisze o polityce, marząc o niepodległości dla obszaru, z którego się wywodzi. Losy Kaszubów i arystokracji ma połączyć zakazana miłość Marity i Mateusza.

Pod kątem scenografii i kostiumów jest to jeden z najlepszych polskich filmów ukazujących początki XX wieku. Elementy wyposażenia dworu, pojazdy z epoki, klimatyczna muzyka i piękne kostiumy rozbudzają nostalgię za minionymi czasami. Film Bajona nie jest jednak nowatorski ani pod względem zastosowania rozwiązań fabularnych, ani pod kątem konstrukcji scenariusza. Podobną historię przedstawił 32 lata wcześniej w swoim słynnym filmie Magnat, który opowiadał o losach niemieckiego arystokraty i jego dworskiego otoczenia. Posłużenie się motywem polowania w kontekście wojennym zostało ukazane już w Naganiaczu Ewy i Czesława Petelskich z 1963 roku. W swoich poprzednich filmach (choćby w Paniach Dulskich) reżyser pokazywał, że trudno jest mu utrzymać spójną stylistykę obrazu, a Kamerdyner tylko to potwierdził. W ciągu jednego seansu pojawia się wzbudzająca zażenowanie scena pocałunku, ukazana w formie cienia na kasetonie rodem z Kopciuszka, zestawiona z przerażająco piękną i poetycką sceną mordu w piaśnickim lesie, z dramatycznymi zbliżeniami na detale, niczym w Pokocie Agnieszki Holland. Wątpliwość budzi także dynamizm snucia historii. Bajon próbuje tropem Tołstoja stworzyć epickie dzieło, obrazujące życie sfer społecznych, znane m.in. z Anny Kareniny (wspomnianej w filmie przez krótką chwilę). Jednak to, co wyszło rosyjskiemu pisarzowi w książce – umiejętne żonglowanie wieloma wątkami, rozbudowanymi w równie interesujący i dokładny sposób – nie zadziałało w scenariuszu Kamerdynera. Oddechy, które reżyser daje widzom po scenach wojennych i konfliktowych, męczą swoją długością, a fabuła wyraźnie traci na dynamice, gdy nie pokazuje wątku kaszubskiego, który bezsprzecznie dźwiga całą fabułę.

Po raz pierwszy z takim rozmachem i poetyckim – na wpół baśniowym – wydźwiękiem poruszono historię jednej z największych polskich grup etnograficznych. Przyłożono dużą wagę do wiernego odtworzenia ich ubioru, sposobu mówienia, a także sposobu podejścia do kwestii narodowej. Bajon stawia ich w wyraźnej kontrze do wyniosłej arystokracji, jednak przedstawia wewnętrzną różnorodność, która panuje w grupie. W postaci Bazylego Miotke widać archetypicznego Kaszuba, który choć pragnie wywalczenia odrębności dla ojczyzny swojego serca, bierze jednocześnie udział w walce o niepodległość Polski, licząc, że utoruje to drogę do celu, w który wierzy. Ludzie tworzący społeczność swoją silną zażyłością (co widać już na wstępie filmu) bezlitośnie obnażają wady arystokracji – obłudę, ułomność relacji i słabość charakterów.

Największym rozczarowaniem scenariusza jest wątek miłosny, który zawodzi swoją płytkością – nie poznajemy bohaterów na tyle dobrze, aby wiedzieć, co czują w krytycznych momentach, co w efekcie utrudnia zrozumienie ich zachowania. Mateusz, który miał być głównym bohaterem filmu, wypowiada tak mało kwestii, że pozostaje w filmie anonimowy – więcej mówi o nim promująca film piosenka Korteza Stare drzewa, pojawiająca się dopiero na napisach końcowych. Sebastian Fabijański, grający jego postać, jest znany głównie z filmów Patryka Vegi, lecz potrafi także doskonale wcielić się w bohaterów dramatycznych na deskach teatrów. W Kamerdynerze dominuje jednak pierwszy styl grania – przerysowana mimika twarzy, niewyraźnie wypowiedziane kwestie i trudna do dostrzeżenia przemiana bohatera. Towarzysząca mu Marianna Zydek w roli Marity gra bardziej przekonująco i choć jej twarz wyraża znacznie więcej zróżnicowanych emocji, trudno dostrzec w jej postaci coś, co zapewni sympatię widzów i przyciągnie uwagę. Najlepiej skonstruowaną charakterologicznie postacią całego filmu jest Gerda (w tej roli Anna Radwan), która dźwiga na sobie ciężar grzechów swojego męża i ponosi za to wysoką cenę. Pojawiając się na ekranie, przyciąga całą uwagę widza. Porusza dzięki silnej emocjonalności, skrytej za zimną maską, którą dumnie nosi przez cały film, brutalnie zdzieraną w finałowych scenach.

Jednak kolejne minuty filmu przekonują, że to nie jednostki są w centrum opowieści. W scenariuszu wyraźnie podkreślono odrębność Kaszubów i arystokracji – choćby innym językiem, ubiorem, zachowaniem czy podejściem do kwestii politycznych. Bajon wiele miejsca poświęcił ukazaniu spójności obu grup, cech, które je budowały oraz mechanizmów, które nimi kierowały. Między innymi uwypuklił schemat myślenia grupowego i identyfikacji grupowej, wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami. Reżyser posłużył się przedstawicielami danych grup, aby pokazać prawdę o każdej z nich. Hrabia Hermann (w tej roli rewelacyjny Adam Woronowicz) – początkowo dumny i przekonany o stałości świata, który zna – stopniowo musi się pogodzić z losem, jaki czeka arystokrację po II wojnie światowej. Bazylii Miotke (brawurowo zagrany przez Janusza Gajosa), mimo wielkich chęci i ogromu pracy włożonej w nadanie Kaszubom odrębności, boleśnie przekonuje się, że Kongres Wiedeński nie spełni jego oczekiwań. Na przykładzie Mateusza ukazano, że balansowanie na granicy obu światów nie jest możliwe i powoduje w efekcie brak pełnej przynależności do któregokolwiek z nich. Bajon jednak wrzucając swoich bohaterów w sytuację wojny, pokazał bolesną symbiozę, która ich łączy – koniec jednego świata jest jednocześnie końcem drugiego.

Film nie daje widzom tego, co obiecuje zwiastun czy plakat filmowy. Jego dynamika męczy i sprawia, że trudno obejrzeć film z takim samym zainteresowaniem przez dwie i pół godziny seansu. Drażni także niespójna stylistyka filmu. Biorąc pod uwagę powyższe minusy, które niestety przysłaniają wizualne piękno obrazu, kwestią dyskusyjną są Srebrne Lwy, przyznane na tegorocznym Festiwalu w Gdyni. To, co niewątpliwie zagwarantowało Kamerdynerowi ten sukces, to sięgnięcie w scenariuszu po wątek kaszubski. Wprowadza do obrazu potrzebną dynamikę i zamiast mało odkrywczego filmu o życiu arystokracji, przedstawia widzom epicki obraz polskiej historii, nie stając się kolejnym mało wyrazistym filmem kostiumowym w dorobku Bajona.