Trup wyszedł z szafy

Ładni chłopcy, ubrani w kolorowe mundurki, wyśpiewujący słowiczymi głosami muzyczne arcydzieła – taki był przez wiele lat obraz poznańskiego chóru Polskie Słowiki. Dziennikarz śledczy – Marcin Kącki w książce pt. „Maestro” przykrywa ten wizerunek brzydkimi plamami. Niestety druga wersja malowidła okazuje się o wiele bardziej realistyczna. 

1410933_177676082430328_780046100_o.jpg

Tytułowy maestro, to Wojciech Krolopp, dyrygujący chórem Polskie Słowiki (mylonym często z Poznańskimi Słowikami Stefana Stuligrosza) w latach 1992-2003. Człowiek, który oprócz pedofilskich skłonności posiadał cechy, pozwalające mu latami wykonywać swą pracę i żyć dostatnio, bez jakiejkolwiek interwencji w jego „zakulisową działalność”. Choć chłodny i nieczuły, to posługujący się dobrymi manierami. Wątpliwej urody lecz zawsze elegancko ubrany, dbający o fryzurę i pielęgnujący dłonie. „Esteta” – to słowo opisujące dyrygenta przewija się wielokrotnie we wspomnieniach rozmówców autora książki. Widziano w nim wielkiego artystę, światowca, z którym wypada utrzymywać dobre kontakty. Przede wszystkim jednak, był to człowiek o wysokiej inteligencji, która umożliwiła mu manipulowanie ludźmi oraz stworzenie kordonu stojących za nim murem i odpornych na wszelkie niepokojące sygnały osób.

Czarne chmury zebrały się nad dyrygentem w 2003 roku, gdy w Gazecie Poznańskiej pojawił się artykuł Marcina Kąckiego ujawniający fakt molestowania dzieci przez Kroloppa. 10 lat później do redakcji zadzwonił niejaki M., który opowiedział dziennikarzowi swoją wersję zdarzeń i tym samym zainicjował dziennikarskie śledztwo. Warto cofnąć się też na chwilę do roku 1994. To właśnie wtedy odbyły się obrady poznańskich radnych, którzy debatowali na temat przyznania odznaczenia Jerzemu Kurczewskiemu (założycielowi Polskich Słowików). Pojawiły się kontrowersje związane z praktykami seksualnymi w chórze. Odznaczenie otrzymał kto inny a obrady utajniono. Pogłoski o molestowaniu występowały już w latach ’60 ubiegłego wieku „Krolopp był wtedy asystentem dyrektora szkoły i chóru, więc pierwszym po Bogu” jak określił go M.

Kącki pisząc o problemie pedofilii podjął się tematu nieprzyjemnego i dla wielu osób niewygodnego, porównując go do przysłowiowego trzymania trupa w szafie przez rodzinę, która dba o swój wizerunek i nie chce by wstydliwy sekret ujrzał światło dzienne. „Rodzinę” tworzyli poznańscy urzędnicy, artyści, duchowni, dziennikarze, dorośli śpiewacy, pracownicy szkoły chóralnej a nawet rodzice molestowanych dzieci. Najbardziej zatrważające były powody ich milczenia, głównie względy materialne, w czasach PRL-u możliwość zakupu artykułów z Peweksu i wynagrodzenie chórzystów za koncerty, które nierzadko przewyższało pensje ich rodziców. Kusił też udział w zagranicznych wyjazdach i prestiż z jakim wiązała się przynależność do chóru. Z drugiej strony dbano wyłącznie o swoje posady a krzywda dzieci była dla wielu osób obojętna. Ta historia odkrywa bolesną prawdę o ludzkiej naturze oraz czasach minionego ustroju, jednak sprawa zyskała szerszy rozgłos wiele lat po jego zmianie.

Jedna z matek, które zgodziły się na rozmowę z Kąckim opisała zwyczaje panujące w chórze, porównując zaangażowanych rodziców do myśliwych i zajęcy. Myśliwi to najbardziej zaufani opiekunowie, zajmujący wysoką pozycję społeczną, pomagający dyrygentowi selekcjonować kolejne „przydatne” osoby. Zające znajdowały się niżej w hierarchii, ich celem było usługiwanie Kroloppowi, pozyskiwanie sponsorów i załatwianie formalności. Wszystko to robili mając na celu zapewnienie korzystnych warunków i wysokiej rangi swym podopiecznym w chórze. Maestro jawi się w tym wypadku jako szef koła łowieckiego. Jeśli ktoś odważył się wyrazić wątpliwość co do podejrzanego traktowania chłopców przez Kroloppa, musiał liczyć się z konsekwencjami w postaci straconego statusu towarzyskiego i np. odsunięciem syna od zagranicznych wyjazdów.

Czy warto dotykać tego, przykrego dla wielu poszkodowanych tematu? Kącki udowadnia, że tak, choćby po to, by zwrócić uwagę na fakt, iż to co pięknie wygląda w mediach, w rzeczywistości nie zawsze jest takie jak nam się wydaje. Poza tym to temat ważny, bo obnażający prawdę o układach i zależnościach wśród tzw. ludzi wysokiego szczebla. Przedstawiona historia ukazuje również niewiarygodną moc autorytetu jednostki, będącej w stanie podporządkować sobie pokaźne grono ludzi, wykorzystując to do własnych, niechlubnych celów. To też gorzka opowieść o ludzkiej mentalności, szczególnie o braku empatii, konformizmie i podłych priorytetach.

Marcin Kącki przeprowadził dziennikarskie śledztwo z dużą precyzją, rozpruwając krok po kroku sieć powiązań między milczącymi dotąd osobami. Kontaktując się z zamieszanymi w sprawę chórzystami i ich rodzicami, byłymi kochankami Wojciecha Kroloppa, poznańskimi urzędnikami, dziennikarzami i innymi personami, które były w to zaplątane dowiaduje się wielu szczegółów z życia dyrygenta i co najważniejsze uzmysławia czytelnikom jak doszło do tego, że ciche przyzwolenie na krzywdzenie chłopców utrzymywało się przez tyle pokoleń. Jednocześnie autor przestrzega tu podstawowych zasad etycznych, nie szuka sensacji za wszelką cenę, nie stara się zszokować czytelnika zbędnymi opisami aktów seksualnych, sprowadzonymi w książce do minimum. Jest to dziennikarstwo wysokiej klasy, Kącki nie wartościuje zachowań swoich rozmówców, ich słowa mówią same za siebie.

 

Maestro

Marcin Kącki

Wydawnictwo Agora, 2012

Dziesięć jedenastek

Rzut karny. Kilkusekundowy pojedynek, w którym naprzeciwko siebie stają dwaj...

W Nowy Rok bez fajerwerków

W Warszawie nie będzie pokazu sztucznych ogni ani na miejskim...

Agrafa w Rondzie – prace młodych designerów na widoku

Możliwości jest wiele – wykład o projektowaniu na wzór gry...

Francuski humor ma się dobrze
Pogodna francuska komedia w reżyserii Fillipe’a de Guyana, która odniosła...