Holenderski dziennikarz Joris Luyendijk był korespondentem w krajach arabskich. Przeżył ataki bombowe, kontrole wojskowe, zamieszki, rozmawiał z ofiarami i ich oprawcami, relacjonował najważniejsze wydarzenia. Wytrzymał 5 lat, bo jak twierdzi dziennikarstwo w krajach dyktatorskich nie istnieje. W 2011 roku wydał książkę “Szokujące fakty z życia reportera”, która pokazuje jak w rzeczywistości wygląda zawód korespondenta zagranicznego.
Według Amerykanów w jednej z fabryk w Sudanie produkowano broń chemiczną. Mogła stanowić zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, więc ją zbombardowano. Była to odpowiedź na serię zamachów na ambasady amerykańskie w Afryce w 1998 roku. Do Sudanu natychmiast pospieszyli korespondenci, by zrelacjonować incydent. Na miejsce napaści popędził również holenderski dziennikarz Joris Luyendijk – początkujący korespondent na Bliskim Wschodzie. Po pierwszym tygodniu pracy w Kairze dostał telefon z redakcji o bombarowaniu fabryki w Sudanie.
Co w tej sytuacji mógł czuć dziennikarz – nowicjusz jadący pierwszy raz na miejsce zamachu? I nie było to byle jakie miejsce, bo zbombardowana fabryka rzekomo należała do Osamy bin Ladena. Zdając sobie sprawę z wagi sytuacji, dziennikarz na pewno czuł ekscytację, bo miał być w ważnym miejscu, strach, bo mogło być niebezpiecznie, a także niepewność czy uda mu się zdobyć wystarczający materiał i czy podoła dziennikarskiemu wyzwaniu. Gdy Luyendijk dotarł na miejsce okazało się, że czeka na niego hotel, gotowe konferencje prasowe, lista ofiar, które przeżyły zamach, i które “gotowe są powiedzieć prawdę” oraz wycieczka po zbombardowanej sudańskiej fabryce, gdzie przygotowano wystawkę z odłamków amerykańskich rakiet. To, co poczuł to rozczarowanie, bo czy taką pracę można nazwać dziennikarstwem?
Ta metoda nazwana medialnymi manipulacjami jest powszechną praktyką stosowaną w większości krajów arabskich, w których toczy się konflikt. Dziennikarz przyjeżdża na miejsce i oprócz zaznaczenia swojej obecności nie musi o nic się martwić. “Czekają” na niego ofiary zamachów, rodziny, które straciły bliskich, matki opłakujące swoje dzieci, informacje kto kogo i kiedy zaatakował. W rezultacie redakcja jest zadowolona, bo dziennikarz dostarcza szczegółowych informacji, także kraj, w którym wypadek ma miejsce, jest usatysfakcjonowany, bo wszystko przebiega zgodnie z planem. Najważniejsze, aby dziennikarz nie wtykał nosa w nieswoje sprawy.
Joris Luyendijk, absolwent nauk społecznych i filologii arabskiej, rozpoczął pracę korespondenta na Bliskim Wschodzie w 1998 roku był i nim przez 5 lat. Po tym czasie zrezygnował, bo jak pisze: “Kiedy zajmowałem się problemem Izraela i Palestyńczyków, pogrzebana została moja wiara, że wiadomości mogą być bezstronne. Nauczyłem się, że porządne dziennikarstwo w odniesieniu do świata arabskiego to oksymoron, a to oznacza, że nie można wiedzieć, co się tam dzieje”. Po zakończeniu kariery korespondenta Luyendijk rozpoczął pisanie książki “Szokujące fakty z życia reportera”. Nie dotyczy ona przemian w świecie arabskim, jego demokratyzacji lub pytania czy islam jest tolerancyjny czy nie. Książka ta jest opisem pracy dziennikarzy w krajach arabskich, w których w większości w tamtym okresie panowały dyktatury, o stresie, który towarzyszy im każdego poranka, gdy się budzą, o bezsilności wobec panujących tam praw i wszechobecnej korupcji, która paraliżuje życie ludzi, o manipulacjach będących sposobem na kreowanie wizerunku.
Luyendijk wielokrotnie powtarza, że dziennikarstwo w świecie arabskim nie istnieje. Prasa jest kontrolowana przez państwo, gazety wykorzystywane są do politycznej propagandy – są narzędziem do oczerniania przeciwników i ich eliminacji. Skąd dziennikarz ma czerpać rzetelne i prawdziwe informacje skoro wszystkie media są pod kontrolą? Autor podaje wiele przykładów, które pokazują absurdy rzeczywistości arabskiej: “Syria zabroniła pokazywania bajki Disneya Król Lew, ponieważ prezydent nazywał się Asad, co po arabsku oznacza lew. W Arabii Saudyjskiej Różowa Pantera nazywała się Różowa Hiena, bo pantera to fahd, a tak nazywał się król”.
Dziennikarz pokazuje okrutne prawa rządzące światem mediów. O tym co staje się newsem dnia decyduje zasada If it bleeds it leads, co oznacza, że śmierć się dobrze sprzedaje: “Zaczynamy najchętniej od zamachów, porwań, zabójstw i dużych wypadków, bo krew przykuwa uwagę publiczności. Martwi biali są lepszym newsem niż martwi czarni lub Azjaci, martwo chrześcijanie lepszym niż martwi niechrześcijanie”. Istnieje również wśród dziennikarzy slogan Jews are news (Żydzi są newsem). Czyli zamach w Izraelu jest lepszą i ciekawszą informacją i może liczyć na pierwsze strony, bomba w Algierze czy Delhi nie trafi do druku.
Luyendijk chciał przekazać czytelnikowi jak najwięcej informacji, w rezultacie książka ta jest miejscami chaotyczna i zagmatwana. Jeden wątek zawiera wiele dygresji, wspomnień i przemyśleń, co sprawia, że czytelnik nie nadąża za tokiem myślenia dziennikarza. Mimo że przekazuje istotne treści warstwa słowna jest widocznym minusem tej publikacji.
Mimo tego niedopracowania książka jest gorzką krytyką mediów oraz świata, który został stworzony specjalnie dla dziennikarzy. Między rzeczywistością a tym, co jest ukazywane w mediach istnieje ogromna przepaść, której pobieżne informacje nie są w stanie pokonać i zrozumieć. Telewizja i gazety przekazują jedynie mały urywek rzeczywistości, jej niektóre fragmenty, a wiele z nich zostaje pominiętych lub przemilczanych ze względu na „brak medialności”. Dodatkowo dyktatury pracują na najwyższych obrotach, by dziennikarze nie wpadli na napisanie niepochlebnego i wrogiego artykułu. Ten sztuczny i wykreowany świat można odnaleźć w dowcipach opowiadanych przez zwykłych ludzi, które przytacza Luyendijk:
„- Panie prezydencie, gratuluję – mówi doradca. – W referendum 99,98 procent głosowało na pana. To znaczy, że tylko 0,02 procent było przeciwko. Czego tu jeszcze chcieć?
Na co przywódca odpowiada:
– Ich nazwisk.”
„Szokujące fakty z życia reportera”
Joris Luyendijk
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 240