Zdawałoby się, że „Wenus w futrze” będzie czerpać garściami z wcześniejszej twórczości reżysera. Zrealizowana w całości w kameralnej przestrzeni jednego pomieszczenia, z udziałem wyłącznie dwóch aktorów, budzi słuszne skojarzenia z kultowym „Nożem w wodzie” czy chociażby z niedawną „Rzezią”. Jednak najnowszy film Romana Polańskiego jest niejako z innej półki – to przede wszystkim autoironiczna, inteligentna gra z widzem.
Aktorka Wanda (Emmanuele Seigner) spóźniona i przemoczona wpada do sali teatralnej, gdzie odbywają się przesłuchania do nowej sztuki. Jedyną osobą, którą tam zastaje, jest Thomas, reżyser (Mathieu Amalric). Jest sfrustrowany faktem, że wszystkie prezentujące mu się tego dnia kandydatki do niczego się jego zdaniem nie nadawały. Rozdrażniony, daje się jednak przekonać spóźnialskiej, by przeczytała z nim parę kwestii, chociaż wywiera ona nim początkowo fatalne wrażenie. Okazuje się jednak, że zdziecinniała i nierozgarnięta Wanda na scenie przeistacza się we władczą baronową, której Thomas ulega już od pierwszych słów.
Sztuką, którą Thomas i Wanda zaczynają odgrywać, jest nic innego jak „Wenus w futrze”, czyli adaptacja XIX-wiecznej powieści o tym samym tytule autorstwa Leopolda von Sascher-Masocha. Ten wybujały schemat (film o sztuce, która jest adaptacją książki) prezentuje się zresztą równie oryginalnie w warstwie scenariusza. Można by w pierwszym momencie pomyśleć, że to nie jeden film, a dwa: ten, w którym Wanda toczy z Thomasem przezabawne dialogi poza sceną, i ten, w którym oboje grają. Polański operuje jednak przestrzenią pastiszu i komedii z jednej strony, a sferą teatralnej katharsis i seksualności z drugiej w sposób tak swobodny, że nie ma mowy w jego dziele o jakiejś niespójności. Obie proponowane konwencje zaś z każdą chwilą coraz bardziej się zazębiają. W końcu katharsis ostatecznie zwycięża nad pastiszem, i to w sposób, którego nie powstydziłby się Eurypides.
Niech jednak nie zwiodą widza liczne odniesienia do kultury wysokiej, w których możnaby się pewnie doszukiwać bardzo głębokich pól interpretacyjnych. Tymczasem „Wenus w futrze” zdaje się być na tym poziomie równie prosta, co grecka tragedia, do której bohaterowie chętnie nawiązują w rozmowach. A może trafniejszym porównaniem byłaby tutaj twórczość Sascher-Masocha, która w XIX wieku stała się przyczynkiem do debaty wśród psychiatrów na temat seksualnych dewiacji? W tym wymiarze nowe dzieło Polańskiego nabiera charakteru bardziej klinicznego, chociaż sam reżyser wolałby mówić „o tych sprawach” w kategoriach uniwersalnych. Nie pierwszy to już raz zresztą, by przywołać tu świetne „Gorzkie gody”, w których Emmanuele Seigner zagrała analogiczną rolę dominującej uwodzicielki.
I na tym polu zresztą Polański „puszcza oko” do widza, obsadzając w głównych rolach swoją żonę oraz Mathieu Amalrica, który jest do reżysera podobny jak dwie krople wody, tyle że sporo młodszy. Już w w „Rzezi” Polański dawał powody, by wierzyć, że on sam z powodzeniem mógłby wyjść na scenę i zastąpić aktorów w wielu wypowiadanych przez nich kwestiach. Tutaj nie sili się nawet na subtelność, choć może ciężko stwierdzić, ile w „Wenus w futrze” jest autoironii, a ile – seksualnej autoterapii.
O ile jednak w „Rzezi” opowiadana historia, choć obfitująca w absurdy i niedorzeczne sytuacje, była przede wszystkim fenomenalnie ukazaną projekcją ludzkich zachowań, „Wenus w futrze” jest dla Polańskiego raczej zabawą – z widzem, z samym sobą, wreszcie – z kinem. Można by z tego stwierdzenia oczywiście uczynić zarzut. Słuszniej by było jednak powiedzieć, że mimo znaczących podobieństw obu tych dzieł, najnowszy film Polańskiego jest po prostu produktem innego sortu, dopieszczonym zresztą do granic.
96 minut spędzonych w kinie jest grą, w której widz musi poprawnie rozpoznać jak najwięcej rzucanych mu przez reżysera wskazówek. Z założenia publiczność jest tu na przegranej pozycji, bo wskazówki pojawiają się w każdej sekundzie filmu – w wypowiadanych przez bohaterów kwestiach, w ich mimice i gestykulacji, w wypełnionej rekwizytami scenografii. Nawet w fenomenalnej muzyce Alexandre’a Desplata, która z powodzeniem może stanąć w szranki tegorocznej oskarowej gali.
Już na tegorocznym festiwalu w Cannes najnowszy film Polańskiego startował w konkursie głównym. I choć w wyścigu po Złotą Palmę przegrał on z podobnie eksperymentalnym dziełem Abdellatifa Kechiche’a, został jednak przyjęty niezwykle ciepło. Nie ma jednak wątpliwości, że „Wenus…” spodoba się nie tylko festiwalowej publiczności, ale także fanom inteligentnego humoru.
„Wenus w futrze”
reż. Roman Polański
Francja-Polska 2013
96 minut