Rumunia na wiosnę

Cyganie, Drakula i Dunaj. To pierwsze skojarzenia przeciętnego Kowalskiego zapytanego o to, z czym kojarzy mu się Rumunia. Dochodzą do tego oczywiście również Romowie, którzy przyjeżdżają do Polski, aby żebrać na ulicach. Słowo „rumun” brzmi przecież jak obelga. Tymczasem po około tysiącu przejechanych kilometrów wjeżdżamy do kraju, który fascynuje i zachwyca. Czym i kogo?

 

Bez tytułufot. Agnieszka Prochowicz

 

Mnie zafascynował przede wszystkim rumuński folklor. Jadąc samochodem przez wioski w północnej części Rumunii, mija się miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Pochodzę z Podlasia, więc raczej trudno zaskoczyć mnie klimatem uroczych wioseczek. I nie zaprzeczę, że Rumunia (szczególnie północ tego kraju) ma w sobie coś z sielskich podlaskich terenów, gdzie nadal często widać pasące się krowy, wieśniaków siedzących na ławkach przed domem, jarmarki, czy chłopa za pługiem. Nie jest to jednak już tak powszechne i nie wydaje się aż tak bardzo naturalne (mechanizacja, postęp i moda z sieciówek dociera już w Polsce niemal wszędzie…). Górskie tereny rumuńskiego Marmaroszu czy Bukowiny to niezliczone ilości stad owiec, piękna starodawna architektura, drewniane bramy i nadal żywa tradycja, której przykładem może być chociażby lokalna moda czy wywieszanie na drzewach przy domu garnków, jeżeli w gospodarstwie znajduje się panna na wydaniu. To niespieszny tryb życia, gdzie ludzie do przemieszczania się nadal używają zaprzęgniętego w konia wozu, a niedzielę spędzają siedząc przed domami, rozmawiając z sąsiadem i obserwując wieś. Ławki przed każdym gospodarstwem wydają się być zresztą obowiązkowym elementem krajobrazu.

 

Bez tytułufot. Agnieszka Prochowicz

 

Swoistym folklorem mogą się okazać również rumuńskie drogi, które na pewnych odcinkach przypominają płytkie kratery na Księżycu. Warto zdawać sobie sprawę z ich stanu, planując podróż, ponieważ nie pozwalają zazwyczaj na jazdę szybszą niż 40 km/h. Niespieszną podróż krętymi górskimi drogami można więc, wykorzystać na kontemplację wspaniałej rumuńskiej przyrody (o ile nie jest się kierowcą rzecz jasna).

 

zamekfot. Agnieszka Prochowicz

 

Przerażać się wypada natomiast w Transylwanii. Kraina ta na całym świecie słynie przecież z opowieści o księciu Drakuli, który po opublikowaniu powieści irlandzkiego pisarza Brama Stokera stał się bezsprzecznie najbardziej znanym wampirem w historii. Prototypem tytułowego bohatera jest hospodar wołoski Vlad III Tepes, zwany również Vladem Palownikiem. Panował na Wołoszczyźnie w XV wieku i słynął z wyjątkowo twardych rządów. Swoim przeciwnikom z wielkim upodobaniem obcinał uszy, genitalia, przypiekał skórę, wyrywał paznokcie oraz – na co wskazuje jego przydomek – wbijał na pal. Dlatego niektórzy twierdzą, że wampirem został już za życia. Dziś tłumy turystów zaintrygowanych legendą Drakuli przybywają tłumnie do zamku w miejscowości Bran, gdzie wołoski władca miał swoją siedzibę. W tym rejonie kraju drogi są już doskonale wyremontowane, natomiast sama okolica przez obecność wysokich, stromych szczytów Karpat porośniętych niedostępnymi lasami, może wydawać się nieco wampirza. Szczególnie po zmroku, kiedy gdzieś w dali wyją wilki, ryczą niedźwiedzie i gwiżdże wiatr, można poczuć obecność okrutnego nosferatu żywiącego się ludzką krwią. Za dnia jest to niestety (a może na szczęście?) niemożliwe. W obecności wszechobecnych straganów z pamiątkami, gdzie na każdym kubku, koszulce, wazonie czy figurce widnieje mroczne wampirze oblicze, nastrój grozy rozpływa się niepostrzeżenie. Ustępuje miejsca szałowi wakacyjnych zakupów lub irytacji tłumem, który owemu szałowi uległ.

 

Bez tytułufot. Agnieszka Prochowicz

 

Mało tłumnie i niezwykle malowniczo wita natomiast gości na początku maja delta Dunaju – pełna wędrownych ptaków, odbywających gody żab i zapierających dech w piersi krajobrazów. Miałam przyjemność przepłynąć tam trasę przeszło pięćdziesięciu kilometrów, co w ciągu jednego dnia okazało się nie lada wyczynem dla kogoś, kto do kajaka wsiada średnio raz na trzy lata. Wraz ze znajomymi zaplanowaliśmy co prawda postoje i nawet chcieliśmy rozbić namioty, mniej więcej w połowie pokonanej drogi, ale wszystkie miejsca przeznaczone na biwak znajdowały się niestety głęboko pod wodą. Wyzwaniem było nawet znalezienie kawałka stałego (niezapadającego się) lądu dla rozprostowania nóg. Okazało się to zresztą problemem nie tylko ludzkim. W pewnym momencie usłyszeliśmy bowiem na swojej trasie rozpaczliwe beczenie i po krótkich poszukiwaniach dostrzegliśmy w zaroślach zbłąkaną owcę. Stała na skrawku otoczonej wodą ziemi i uparcie domagała się pomocy. Po jakimś czasie uratowała ją przepływająca rzeką motorówka. Jej właściciel był bardzo zadowolony ze znaleziska. Dopiero później dotarło do nas dlaczego – w Rumunii właśnie zbliżała się Wielkanoc, więc owcze mięso było warte więcej niż w inne dni roku. Nie można więc powiedzieć, aby położenie zwierzęcia stało się bardziej korzystne…

 

Bez tytułufot. Agnieszka Prochowicz

 

Niezwykle ciekawym zjawiskiem w Rumunii są psy. Nikt tutaj nie przejmuje się zagadnieniem bezdomności owych czworonogów, w związku z czym po ulicach, bezdrożach, w okolicy hoteli, restauracji i sklepów, jednym słowem wszędzie(!), spotkać można całe watahy bezdomnych burków. Przy czym należy zaznaczyć, że są to burki niezwykle przyjazne i najczęściej przystosowane do ludzkich praw. Np. nierzadkim widokiem jest pies czekający na zielone światło przed przejściem dla pieszych. W większości są to niestety zwierzęta zaniedbane i witające ludzi machaniem ogona z nadzieją na posiłek. Nie gardzą nawet suchym chlebem.

 

Bez tytułu„Wielka pralka Frania” fot. Agnieszka Prochowicz

 

Żałuję bardzo, że nie udało nam się dotrzeć nad morze… Słyszałam, że klimat niektórych nadmorskich miejscowości, takich jak Vama Veche  znana ostoja hipisów i miejsce, gdzie mimo zakazu rozbijania namiotów na plaży, usłana jest nimi po brzegi – pozwala poczuć prawdziwy wakacyjny klimat (w najlepszym tego słowa znaczeniu). Trzeba sobie jednak zostawić coś na później. Bo Rumunia jest krajem, do którego z całą pewnością wybiorę się raz jeszcze. Tym razem na dłużej.

 

owcefot. Agnieszka Prochowicz

 

Zapraszam także do obejrzenia zdjęć z Bukaresztu: http://www.pdf.edu.pl/gallery-migawki-z-bukaresztu-1059#content

Więcej zdjęć, niż bagietek w "boulangeries"
Jesienią 2012 roku, niemal na każdym rogu w Paryżu, można...
Książe electroswingu i jego księżniczka
Jest określany prekursorem nowego nurtu muzyki. Wydał osiem albumów. W...
Białoruś klatka po klatce
Smak ziemniaka i zapach gorącego kompotu przyciągnęły w październiku do...
WFF 2013: świat oczami dziecka
Pierwszy dzień 29. Warszawskiego Festiwalu Filmowego przyniósł wiele nieoczekiwanych filmowych...