Pionier fotoreportażu – Tymothy O’Sullivan

 

Tymothy O’Sullivan był pierwszym, który nazwał się fotografem. Jednym z pierwszych, którzy wynieśli aparaty ze studiów portretowych w plenery i na front wojenny. I choć zasłynął wojennymi kadrami, wielu krytyków twierdzi, że mistrzostwo pokazał fotografując Dziki Zachód.

 

Petersburg_seige.jpgfot. Tymothy O’Sullivan
Petersburg seige

 

Właściwie ciężko jest ocenić, które fotografie są lepsze, czy te z frontu – niepowtarzalne, czasem makabryczne, wręcz szokujące, czy plenerowe, z których krzyczy cisza i ogrom przestrzeni przyrody. Co sprawiło, że młody mężczyzna zdecydował się na rejestrowanie tragedii żołnierzy? Czy to, że sam jako porucznik, który walczył pod Beaufort, Port Royal i w Forcie Walker, był oswojony ze śmiercią na polu bitwy? Podniecenie nowym gatunkiem fotografii? Poczucie bycia pionierem? A jego zapierające dech pejzaże? Czy były próbą ukojenia po tragedii współtowarzyszy? Niewiadomo.

Niewiele wiadomo też o jego życiu rodzinnym. Urodził się w Irlandii w 1840 roku. Mało stamtąd zapamiętał, bo gdy miał 2 lata jego rodzice wyemigrowali do Nowego Jorku. W wieku 18 lat zaczął pracę w studiu fotograficznym Mathew Brady’ego w Nowym Jorku. To tu zaczęła się jego życiowa wędrówka z fotografią.

 

Wojna po raz pierwszy

Miał niespełna 21 lat, kiedy wybuchła wojna secesyjna, po której i on, i wszyscy w studio, w którym pracował, odczuli spadek zainteresowania fotografią studyjną. Jedynymi klientami byli teraz żołnierze wybierający się na wojnę – zdjęcia w mundurze podarowywali swoim matkom, siostrom i ukochanym. To właśnie w studiu fotograficznym Brady’ego sfotografowano oficerów armii Unii, m.in.: Nathaniela Banksa, Benjamina Butlera czy George’a Custera. Najprawdopodobniej O’Sullivan wręcz umierał z nudów w małym studiu fotograficznym. Wstąpił do wojska. Był pierwszym porucznikiem w armii Unii. Zdążył zawalczyć pod Beaufort, Port Royal, w Forcie Walker i w Forcie Pułaskim i… został odesłany do domu. Jednak nie na długo.

 

Wojna po raz drugi

W lipcu 1861 roku Matthew Brady oraz Alfred Waud, artyści pracujący w „Harper’s Weekly”, pojechali na linię frontu pod Bull Run, gdzie miała być stoczona pierwsza wielka bitwa w tej wojnie. Zakończyła się klęską, a Brady o mały włos nie został uznany za szpiega i stracony. Po powrocie zdecydował, że koniecznie jest zarejestrowanie przebiegu wojny. Taka okazja mogła się nie powtórzyć! Nikt wcześniej nie wyruszał z aparatem na front. Bestialstwo wojny dla cywilów było wiedzą abstrakcyjną. Nikt nie domyślał się, jak wygląda pole po bitwie. Stosy ciał, odszarpane kończyny, szrapnele, wielkie doły po wybuchach armatnich.

Brady skompletował zespół, w którym znalazł się i O’Sullivan. Grupa liczyła 20 fotografów. Timothy pracował obok takich sław jak: Alexander Gardner, James Gardner, William Pywell czy George Barnard. Grupa „Brady’s Photographic Cors” wyruszyła w ślad za armią Unii, gotowa rejestrować każdy jej krok.

 

Harvest of Death.giffot. Tymothy O’Sullivan
Harvest of Death

 

Pod wezwaniem Brady’ego

Każdy z fotografów podróżował z własną ciemnią. Technicznie rzecz biorąc ciężko to sobie dziś wyobrazić. Współczesny fotoreporter, owszem, ma kilka aparatów, ciężką torbę z obiektywami, ale nie musi dźwigać wielkiego, nieporęcznego monstrum na trzech nogach. Ponieważ używano wtedy płyt, ich transport był bardzo trudny. A na froncie huk armat, formowanie szyków, i gdzieś tam przemykający fotografowie. O’Sullivan tak skrzętnie przemieszczał się na polu bitwy, że tylko dwukrotnie odłamki zniszczyły mu aparat. Jednak gdyby nie jego odwaga i chęć pokazania światu wojennej prawdy, nie powstałoby jedno z jego najsłynniejszych ujęć: „Harvest of Death” („Żniwo śmierci”) – widok poległych w bitwie pod Gettysburgiem konfederatów. Wykonał je 4 lipca 1863 roku. Na pierwszym planie rozpostarte są zwłoki poległych żołnierzy. W dali niewyraźne sylwetki i zamazany horyzont. O’Sullivan do tego stopnia chciał przekazać prawdę o wojnie, że pod Gettysburgiem razem z Gardnerem zawlekli ciało jednego z żołnierzy i upozowali przy skałach. W oddali widać strzelbę i koc z napisem „Home of a Rebel Sharpshooter”. Dziś powiedziano by, że to nie naginanie prawdy, ale wręcz jej fałszowanie. Dla Gardnera i O’Sullivana było to ukazanie wojennej prawdy w jej istocie, bo oddawało tragedię osamotnionego i walczącego do końca żołnierza.

Większość wojennych fotografii O’Sullivan’a była wykonana z jednej perspektywy. Nie było mowy o żadnym przechyleniu aparatu. Niemal wszystkie kadry uchwycone zostały z tej samej odległości. Obiekty nie są w zasięgu ręki fotografa, dzieli ich wyczuwalny dystans. Głębokość obrazu jest zaskakująca – plany przedstawione na zdjęciach bardzo ostre.

Rezultat prac całej grupy 20 fotografów Matthew Brady opublikował pod swoim nazwiskiem (w zbiorze „Incidents of the War” – „Na wojnie”). Rzecz jasna, nie spodobało się to części fotografów, którzy zakończyli z nim współpracę. Także O’Sullivan razem z Alexandrem Gardnerem i innymi fotografami postanowili się uniezależnić i w 1863 roku założyli własną firmę. Dalej fotografowali wojnę secesyjną aż do jej zakończenia w 1866 roku.

Społeczeństwo nie było przygotowane na komentowanie wojennej rzeczywistości w sposób tak dosłowny, jaki umożliwiała fotografia. Fotografie wywołały szok wśród społeczeństwa, które nie było przygotowane na tak bezpośredni przekaz wizualny z wojny: obraz zniszczeń, bezimiennej śmierci młodych mężczyzn, tragedii ludzkich. W komentarzu z wystawy z 1862 roku „The New York Times” pisał: „Żywych, którzy chodzą po Broadwayu, może obchodzą mało polegli pod Antietam, ale my myślimy, że kroczyliby mniej bezmyślnie po ulicy, gdyby na chodniku leżały okrwawione ciała, przeniesione z pola walki. Modne spódnice unoszono by z uwagą i wszyscy patrzyliby gdzie stawiają nogi”.

 

Siła natury

Po wojnie brał udział w wielu rządowych ekspedycjach naukowych na Zachodzie kraju. Dzięki udziałowi w dwóch z nich fotografował i odkrywał m.in. tereny Kalifornii, pustyni Newada, Nowego Meksyku, Arizony, Utah, Wyoming i Idaho. W trzeciej ekspedycji naukowej zawędrował aż do Panamy. W latach 1867-1869 był jednym z oficjalnych fotografów Amerykańskiej Ekspedycji Geologicznej (United States Geological Exploration) wzdłuż 40 równoleżnika, której przewodził amerykański geolog Clarence King. Ekspedycja rozpoczęła się od Virginia City w Nevadzie. O’Sullivan zabrał aparat na płyty (22×30 cm), 125 szklanych płyt oraz chemię i ciemnię. Warto tu dodać, że podróżowanie z tak delikatnym bagażem było nie lada wyzwaniem i nie należało do najprostszych. Przyroda, woda, zwierzęta, wilgoć, a w tym wszystkim fotograf z zapleczem.

 

Geographical Exploration of the Fortieth Parallel Utah.jpgfot. Tymothy O’Sullivan
Geographical Exploration of the Fortieth Parallel Utah

 

Fotografował głównie kopalnie. Jednak najbardziej znane fotografie wykonane podczas tych projektów to obrazy prehistorycznych ruin miasta w kanionie de Helle, w Nowym Meksyku, i maleńkich wiosek puebli na południowym zachodzie. Te fotografie pokazywały zupełnie inny obraz kraju – terenów, nieodkrytych i niezurbanizowanych. Jego pejzaże są specyficzne. Ich oryginalność polega na wyzieraniu z fotografii martwej ciszy i bezkresu wśród sfotografowanych skał, jezior, wiosek. Na niektórych zdjęciach O’Sullivana czas zatrzymuje swój bieg, jak wspomniane już „Starożytne ruiny w Kanionie de Chelle w Nowym Meksyku”. Odbiorca takiej fotografii widzi, jak potężna jest natura. Staje wobec gigantycznej góry lub nad niezmąconym rozległym jeziorem. Czy można lepiej pokazywać świat?

Później O’Sullivan wybrał się w kolejną wyprawę do Panamy. Przewodził jej Darien, a środowisko klimatyczne było jeszcze mniej tolerancyjne dla sprzętu fotograficznego. Wilgotne powietrze i wysoka temperatura sprawiały wielkie trudności przy rejestrowaniu ekspedycji. W latach 1871- 1874 był jeszcze uczestnikiem wyprawy George’a M. Wheelera. Żeby wykonać zdjęcie gotów był nawet ryzykować życie – prawie utonął podczas próby fotografowania. Z tej ekspedycji przywiózł jednak ponad 300 negatywów. Większość czasu między ekspedycjami naukowymi O’Sullivan przeznaczał na intensywną pracę w studiu fotograficznym w Waszyngtonie, gdzie wykonywał odbitki swoich „trofeów” z ekspedycji.

 

Na koniec prywatnie

Wiadomo, że czytelnik – nawet największy pasjonat historii fotografii – znając już losy zawodowe O’Sullivan’a, nie odmówiłby sobie przyjemności zajrzenia do alkowy fotografa. Cóż, kiedy źródła podają niewiele. Wiemy, że w Waszyngtonie poznał i poślubił Laurę Virginię Pywell, siostrę Williama Pywella, fotografa i towarzysza z wojennych wypraw. Wiemy też, że nie zostawił po sobie potomstwa, bo jego syn urodził się martwy.

Wiemy wreszcie, że kres wyprawom fotograficznym położyła gruźlica, na którą zachorował fotograf. Kiedy już nie mógł jeździć z aparatem po Stanach Zjednoczonych, pracował jako fotograf Inspektoratu Geologicznego Stanów Zjednoczonych (United States Geological Survey – USGS) oraz Departamentu Skarbu (Treasury Department). Wiemy wreszcie, że zmarł w 1862 roku w wieku 41 lat.

 

Timothy O'Sullivan.gifTimothy O’Sullivan

 

PS. Jego biograf – James D. Horan – twierdzi, ze był człowiekiem nieśmiałym. Dowodzić tego ma tylko jeden wykonany przez niego autoportret.

 

 

Publikacja zdjęć ze względu na charakter serwisu, jak i wydawcę ma charakter edukacyjny.

 

Psychoterapia w menażce
Każdego ranka przez zatłoczony labirynt Bombaju przedzierają się dostawcy dabba(menażek...
Jak radzić sobie z kryzysem w nowych mediach
Sytuacje kryzysowe w marketingu to już niemal codzienność. Bezpłatny warsztat...
Odkryj swój… sentyment

Od 24 marca 2017 roku w polskich kinach rozbrzmiewa bardzo...

Żywe trupy
Wyglądają jakby wstali z grobu. I jest to całkiem uzasadnione....