Chłodna noc 18 grudnia 1941 roku. 2 Mile morskie od brytyjskiego portu w Aleksandrii. Księżyc w nowiu, widoczność niewielka, wszystko spowite zasłoną mroku. Dość spokojną taflę Morza Śródziemnego rozcina powoli wynurzający się kiosk włoskiego okrętu podwodnego „Scire” wchodzącego w skład Dziesiątej Lekkiej Flotylli MAS. Na jego pokładzie znajduje się „Grupa Gamma”, czyli sześcioosobowy, bojowy dywizjon „żywych torped”, którego celem jest zniszczenie brytyjskich okrętów zgrupowanych w porcie aleksandryjskim, a w szczególności pancerników „Queen Elisabeth” i „Valiant”. Wydarzenia, które mają zaistnieć tej nocy, pomimo tego, że będą dowodziły o znaczącym zwycięstwie państw Osi, zostaną upublicznione dopiero po wojnie.
Około godziny 23 dowódca okrętu „Scire” komandor Borghesi, wydaje rozkaz wynurzenia i przystąpienia do desantu. Wychodzi na pomost i nadzoruje poczynania grupy, która przyodziana w skafandry nurków i butle tlenowe, rozpoczyna „dosiadanie” swoich torped schowanych w metalowych rurach przytwierdzonych do pokładu okrętu. Załogę tego „statku” stanowią dwie osoby – mechanik, odpowiadający za prawidłowe działanie napędu, oraz dowódca sterujący torpedą. Tej nocy Włosi chcą zaatakować Brytyjczyków trzema ekipami, które mają ominąć zapory i zasieki portowe, podpłynąć jak najbliżej wroga, podczepić torpedę do kadłuba statku, nastawić detonator czasowy i odpłynąć niezauważonym. Celem pierwszej załogi, dowodzonej przez kapitana Marceglia jest pancernik „Queen Elisabeth”, drugiej – kapitana Martellotta – ogromny zbiornikowiec „Sagona”. Zadanie trzeciej ekipy – kapitana de la Penne i mechanika Bianchi – polega na przyczepieniu torpedy do kadłuba pancernika „Valiant”. To właśnie ta ostatnia dwójka marynarzy zapisze się na kartach historii dość nietypową przygodą.
Borghesi czeka z wydaniem komendy. Załogi sprawdzają oprzyrządowania. De la Penne jest gotowy. Komandor rozkazuje im ruszać wykonując znak ręką. Słychać dźwięk uruchamianych turbin torped. Zamykają się włazy łodzi podwodnej. Pokład ucieka spod nóg „Grupy Gamma”. Płyną powoli. Zimne fale morskie rozbijają się o pancerne osłony zamontowane z przodu „łodzi”, służące do ochrony mechanizmu sterującego i dowódcy. Kapitan jest zdenerwowany, jego myśli krążą wokół wykonywanej misji. Zadaje sobie pytanie: „Czy to aby ma sens?” Zna powagę sytuacji, wie, że wiele zależy od powodzenia ich ataku, że jest on zarówno ważny pod względem militarnym jak i propagandowym.
Z mroku wynurza się powoli prosta linia falochronu – ich pierwszy punkt orientacyjny. Płyną nie za szybko, 2 węzły, tak, aby nie zostali zauważeni. Zanurzenie połowiczne, wydaje się, jakby załoga siedziała na tafli wody. Martellotta ani Marceglia nie widać, są sami. Aby dostać sięna wody wewnętrzne muszą dyskretnie przedrzeć się przez podwodną sieć zagrodową chroniącą wejście do portu. Kapitan nie wie jeszcze jak tego dokonać. Tak jak uczono go w szkole marynarki – najbezpieczniejsza i najprostsza jest droga wzdłuż falochronu. Tak też robi, obiera ten kurs. Po przepłynięciu może 100 m dostrzega zarys sylwetki okrętu – łodzi patrolowej. Nagle, jakiś podwodny wybuch unosi ich na fali, po czym następuje cała seria eksplozji podwodnych. To patrolowiec wyrzuca na oślep bomby głębinowe w celu odstraszenia ewentualnego zagrożenia dla portu ze strony włoskich podwodniaków. Kilkadziesiąt sekund później woda się uspokaja, wybuchy ustają. Zapalają się światła nawigacyjne. Do portu wchodzą dwa niszczyciele. De la Penne nie może przegapić takiej okazji – sieć zagrodowa zostaje odsunięta na bok i może swobodnie wpłynąć do środka. Kapitan podąża kursem ostatniego ze statków, które po minięciu bram portowych znikają gdzieś przy nabrzeżu.
Dookoła mrok, doskonałe warunki na przeprowadzenie akcji. Kapitan jest dobrym nawigatorem, poza tym posiada informacje o dokładnym rozlokowaniu celów, które dostarczył zwiad lotniczy. Na wprost od niego znajduje się „Valiant”, po lewej stronie „Queen Elisabeth”, a po prawej lotniskowiec, oraz zbiornikowiec „Sagona”. Ruszają na przód. Torpeda zanurza się w ciemną, spokojną toń wody, załoga uruchamia butle tlenowe. Płyną powoli, tak aby ich nikt nie dostrzegł, wypatrują kadłuba pancernika. Nagle jakaś nieznana siła wstrząsa łodzią unieruchamiając ją. Po chwili konsternacji do de la Penne dociera, że zostali zatrzymani na sieci przeciwtorpedowej. Tego nie było w planie – pomyślał. Jedyną opcją w tym momencie jest wynurzenie i przepłynięcie ponad przeszkodą, lecz to wiązałoby się ze zdekonspirowaniem ich i niepowodzeniem misji. Torpeda zsuwa się w dół. Kapitan w pewnym momencie czuje, że jego kombinezon został przerwany i do środka wlewa się lodowata woda. Nie mają wyjścia, muszą przedostać się ponad siecią. Na szczęście nikt ich nie dostrzegł.
Po przepłynięciu kolejnych kilku metrów torpeda ponownie staje. Tym razem nie jest to wina żadnej przeszkody. „Czyżby to silnik” – zadaje sobie pytanie de la Penne. Czuje jego nierównomierną pracę. Tym problemem powinien zając się Bianchi, lecz ten nie reaguje. Kapitan schodzi ze swojego siedziska i dostrzega, że mechanika nie ma. De la Penne próbuje opanować nerwy i poradzić sobie z awarią. Okazuje się, że wokół śruby napędowej okręcił się drut. Kapitan stara się go usunąć ale zdenerwowanie i wycieńczenie dają o sobie znać. Bezradny postanawia przemyśleć cała sytuację. Dochodzi do wniosku, że jedynym rozwiązaniem będzie odkręcenie głowicy torpedy i za jej pomocą postara się wykonać zadanie. Tak też robi. Pojazd traci głowicę, po czym opada na dno. De la Penne nurkuje i wlecze ją po dnie pod śródokręcie. Po dotarciu na miejsce ustawia zegar czasowy. Pomimo, że ładunek wybuchowy nie jest podczepiony do kadłuba to jednak jest w takiej odległości od niego, że jest w stanie wyrządzić pożądane szkody. Kapitan zadowolony z wykonanej misji wypływa na powierzchnię. Zrzuca zbędny balast i obiera kurs w wyznaczone miejsce, skąd ma go odebrać okręt „Scire”. Nagle zostaje oślepiony przez błysk reflektora. Przed nim pada seria z karabinu maszynowego, aby ten zmienił kierunek w stronę najbliższej kładki, którą oświetlał drugi szperacz. Kapitan nie zamierza uciekać, nie ma to najmniejszego sensu. Jest zmęczony i nie pozostawiono mu żadnej drogi ucieczki. Po dotarciu do kładki okazuje się, że Bianchi nie zaginął, ale spadł z torpedy, został wyłowiony przez Brytyjczyków i teraz w towarzystwie eskorty czekał na niego stojąc na mokrych deskach pomostu. „Cholerny kapuś” – to jedyne co przyszło na myśl de la Penne gdy go zobaczył.
Obu marynarzy zaprowadzono do dowódcy pancernika „Valiant” – komandora Morgana. Sztab Royal Navy wiedział od dawna o planach włoskiej dywersji podwodnej. Brytyjski oficer chce więc dowiedzieć się od jeńców, czy udało im się podłożyć ładunek pod jego okrętem czy też nie. Nie uzyskuje jednak odpowiedzi. Instruuje członków wachty, aby przeciągnęli stalowe liny pod kadłubem „Valianta”, lecz ten zabieg również nie przyniósł pożądanego efektu – nie odnaleziono bomby. Po ponad dwugodzinnym przesłuchaniu Morgan jest zmęczony i sfrustrowany. Odsyła więźniów do Ras el Tin – siedziby Intelligence Service. Jednakże specjaliści z wywiadu również nie są w stanie wydobyć z Włochów żadnych informacji. Czas ucieka, możliwe, że gdzieś w głębinach tyka zegar zapalnika. Komandor wpada na genialny pomysł. Umieszcza jeńców najbliżej domniemanego miejsca eksplozji – w kajucie na najniższym pokładzie „Valianta” w nadziei, że widmo śmierci od wybuchu albo utopienia się w lodowatej wodzie, zmusi ich do mówienia. Tak tez się staje. De la Penne puszczają nerwy i informuje Morgana o wybuchu na pięć minut przed eksplozją. Ten czas pozwolił komandorowi na przygotowanie statku do wybuchu i przekazania tych samych instrukcji dowódcom pozostałych okrętów. Zalane zostają wodoszczelne grodzie, w stan gotowości postawiono załogi pomp. Pierwszy wybucha zbiornikowiec „Sagona”. Po paru minutach „Valiantem” wstrząsa wybuch. Lecz dzięki szybkiej reakcji Morgana pancernik nie przechyla się na którąś z burt, ale osiada na dnie. Następnie minutę później tak samo dzieje się z „Queen Elisabeth”. De la Penne zdał sobie sprawę, że zadanie zostało w pełni wykonane. Czuł się spełniony, mógł sam na własne oczy zobaczyć swój triumf i jego kolegów. Jednakże rzeczywistość nie była taka, jak myślał kapitan. Okazało się, że wszyscy członkowie „Grupy Gamma” zostali schwytani, a zniszczenia, które dokonały włoskie ładunki, dzięki środkom zapobiegawczym komandora Morgana, były dość łatwe do naprawienia, choć wymagały one poświęcenia sporej ilości czasu.
O opisanym wydarzeniu, które de facto było zwycięstwem państw Osi , Włosi dowiadują się dopiero po wojnie. Mistyfikacja przeprowadzona przez admirała Cunninghama i majora Jonesa, która miała na celu zatuszowanie skutków ataku na port w Aleksandrii odnosi sukces. Wydany dwa dni później bal, połączony ze zwiedzaniem statków, zmylił włoski wywiad, który stwierdził, że operacja przeprowadzona w nocy z 18 na 19 grudnia nie powiodła się, okręty wroga pozostały nietknięte (gdyż tak wyglądały z powietrza), a członków „Grupy Gamma” uznano za zaginionych w akcji. Jednakże nie wycofano się z pomysłu użycia tego typu broni. Jeszcze przez okres kilkunastu miesięcy od „fiaska” spod Aleksandrii, Włosi nękają flotę brytyjską atakami „żywych torped”, doprowadzając do granic wytrzymałości nerwy angielskich marynarzy, którzy wycieńczeni psychicznie i fizycznie, nieustannie podnoszonymi, fałszywymi alarmami bojowymi, jeszcze przez długi czas, w każdym pływającym obiekcie widzą zagrożenie.
Zdjęcia: www.wikipedia.pl