Uniwersytet jest jak McDonald’s, a dla nowych władz uczelni najważniejsza będzie pierwsza studniówka i odwaga we wprowadzaniu zmian. O zbliżających się wyborach rektora Uniwersytetu Warszawskiego i kampanii wyborczej rozmawiamy z Piotrem Müllerem, przewodniczącym Samorządu Studentów
Do wyborów pozostały dwa tygodnie (rozmawialiśmy 4 kwietnia – dop. red.). Czy elektorzy wiedzą już, na kogo zagłosują?
Nie, absolutnie. Poza spotkaniem ogólnym w Auditorium Maximum chcieliśmy jeszcze z grupą elektorów studenckich odbyć indywidualne spotkania z kandydatami. Dopiero po nich zdecydujemy, kogo popieramy.
Debatę w Auditorium Maximum trudno uznać za satysfakcjonującą. Programy były niemal identyczne, jeśli się różniły, to formą.
Problem jest taki, że programów tak naprawdę nie ma. To jest koncert życzeń. Brak jest konkretnych rozwiązań, które miałyby być wdrożone na uniwersytecie, co wynika z obawy, że urazi się którąś z grup wyborców. Dlatego kandydaci są wstrzemięźliwi, jeśli chodzi o mocne rozwiązania. Choć wydaje mi się, że część z nich rozwiązania drastyczne, ale w dłuższej perspektywie pozytywne dla uniwersytetu, by wprowadziła. Szkoda, że nie ma odwagi, aby mówić o tym głośno.
Takim drastycznym rozwiązaniem jest pomysł, by rektorami byli wybierani w konkursach menedżerowie. Podoba wam się ta idea?
Nie.
Ale mówiłeś, że nowy rektor powinien być menedżerem.
W sensie umiejętności. Nie oznacza to, że ma to być osoba spoza środowiska. Są dwa modele zarządzania jakąkolwiek strukturą. To możliwość wprowadzenia osoby z zewnątrz, eksperta, który wchodzi i próbuje przemodelować środowisko. To jest na uniwersytecie niemożliwe do wprowadzenia. Drugie rozwiązanie to branie ze swojego środowiska ludzi, którzy też mają niezbędne umiejętności. Myślę, że takie osoby są na uniwersytecie.
Zatem fakt, że kandydują wyjadacze, byli prorektorzy, jest zaletą? Złośliwiec mógłby powiedzieć o chowie wsobnym.
Osoba z zewnątrz pierwszy rok musiałaby się uczyć jak funkcjonuje uniwersytet. To jest potężna struktura, jesteśmy największym pracodawcą w Warszawie. Trzeba ogromu wiedzy, jak ta struktura funkcjonuje, a zapewnia ją tylko i wyłącznie praca na UW. Ona może być niekorzystna, bo z czasem rodzi się przekonanie, że nierealna jest jakakolwiek pozytywna zmiana. Mimo wszystko uważam, że kandydaci chcą coś zmienić.
Czyli jednak potrzebujemy świeżego powiewu?
Moim zdaniem tak. Zła sytuacja na rynku pracy jest niepokojąca dla osób, które kończą studia, natomiast dla uczelni czy dla dużych firm, jest szansą, by ściągnąć zdolniejszych ludzi, niż dotychczas. Na UW powinniśmy zatrudniać ludzi lepiej opłacanych, a nie wielu ludzi opłacanych słabo. O efektywności działania nie decyduje liczba pracowników.
Obowiązuje jednak model masowy, im więcej studentów, zwłaszcza zaocznych, tym lepiej. Jak to pogodzić?
Sposób finansowania szkolnictwa wyższego jest skonstruowany jak pogłówne. Każdy kolejny student to więcej pieniędzy dla uniwersytetu. Uczelnia niestety w tych realiach musi żyć. To jest debata na poziomie krajowym i powinien ją rozpocząć nowy rektor, kandydaci deklarowali taką chęć. Możemy też pozyskiwać pieniądze z zewnątrz, niestety nie wykorzystujemy tego tak skutecznie, jak np. uczelnie zachodnie. Tam trzecia, czwarta część budżetu to środki absolwentów lub ich firm.
Profesor Pałys chwalił się, że z finansowaniem jest dobrze i coraz lepiej.
Tak, pozyskujemy dużo środków, jeśli chodzi o Unię Europejską. Natomiast środków prywatnych niestety brak.
W Polsce nie ma takiego zwyczaju.
I to jest problem. Nie mówię, że to jest łatwe, ale jeżeli ktoś ma to rozpocząć, to UW. Każdy z kandydatów jest w stanie to zrobić, ponieważ wszyscy pracowali z finansami. Prof. Pałys prowadził własne przedsiębiorstwo, prof. Nowak, szef wydziału zarządzania, pracował też w kilku spółkach, prof. Wąsowicz był prezesem banku. To osoby, które zdają sobie sprawę z tych realiów. Pytanie, czy podejmą odważne decyzje na początku kadencji.
Któryś z nich będzie na tyle niezależny, by je podjąć?
Mam takie przekonanie, wypływające trochę z kuluarów, że jest chęć na odważne decyzje. Tym bardziej, że sytuacja finansowa UW nie sprawia, byśmy mogli sobie pozwolić na brak jakichkolwiek zmian. Utrzymanie administracji centralnej kosztuje ponad 40 mln zł. To bardzo dużo pieniędzy. Można to zmienić, zrestrukturyzować, ale do tego trzeba odwagi.
Czy zmiana rektora nie będzie tylko zmianą fasady? Czy zmianę rektora odczujemy w codziennym funkcjonowaniu uniwersytetu?
To zależy od kandydatów. Często mówi się o stu pierwszych dniach rządu. Tak samo ja po pierwszym pół roku urzędowania nowego rektora będę w stanie powiedzieć, czy faktycznie dokona się jakaś zmiana. Bo bez pierwszego półrocza, w którym będą podjęte kluczowe decyzje, nie ma szans na zmiany. Najgorsze, najbardziej niepopularne decyzje podejmuje się na początku kadencji. Mam nadzieję, że nowy rektor takie decyzje podejmie.
Jakie powinny być pierwsze decyzje nowego rektora?
Pełna informatyzacja uczelni oraz przekonstruowanie administracji. Niezbędny jest jasny podział zadań pomiędzy poszczególnymi komórkami UW. Uczelnia musi zacząć profesjonalnie zarządzać zasobami ludzkimi, co pomoże w budowie etosu pracownika uniwersyteckiego. Często się śmieję, porównując pracowników uczelni do pracowników McDonald’s, w którym sam pracowałem. Każdy, niezależnie czy pracuje na kuchni czy przy kasie, wie co McDonald’s robi. Wie, że jest to firma, która podaje takie, a nie inne jedzenie, w której istnieje jakiś etos. Pomagają temu identyfikacja wizualna, kursy, szkolenia… Tak jest w każdej korporacji. Na UW ani studenci, ani pracownicy nie identyfikują się z całością i nie czują wspólnego celu. To trzeba wypracować, a można to zrobić wyłącznie przez dobry dobór kadr i wpajanie tego przekonania. Nie da się tego osiągnąć w ciągu jednej kadencji, ale można zacząć.
Studenci nie tylko nie identyfikują się z uczelnią, ale są zupełnie niezaangażowani.
Zaangażowani są elektorzy, którzy reprezentują studentów. To tak, jakby chcieć, by całe społeczeństwo uczestniczyło w debatach prezydenckich. Niepełne zaangażowanie studentów i nauczycieli akademickich jest odbiciem tego, co dzieje się w społeczeństwie. Nie zmienimy na uczelni jakości debaty publicznej, która nawet na poziomie ogólnopolskim jest taka, a nie inna. Zresztą to nie jest tak, jak w wyborach parlamentarnych: zrobimy transmisję i wszyscy będą zainteresowani. To tak nie wygląda. Na UW debata odbywa się poza medialnym szumem. Powoli, ale z zaangażowaniem reprezentantów wszystkich grup.
Kandydat wskazany przez studentów w głosowaniu indykacyjnym znalazł się w ostatecznej trójce?
Nie chciałbym patrzeć w ten sposób. Wybory indykacyjne służyły wskazaniu jakichś faworytów, którzy przyszli do nas i poprosili o poparcie, czyli wykazali się jakąś chęcią do działania. Teraz otwieramy nowy rozdział.
Wśród kandydatów znajduje się ten idealny?
Nie ma ideałów. Ale kandydat, którego byśmy oczekiwali, znajduje się w tej trójce. Najlepiej by było, gdyby wszyscy potrafili się scalić. Każdy z nich ma zalety, które w połączeniu stanowiłyby ideał. Ale może będą współpracować w ramach kolegium rektorskiego.
Są do tego zdolni?
Myślę, że tak.