Polscy fani musicalu Wicked długo czekali na to, aż powstanie jego polska inscenizacja. Ale się udało, ponieważ już dzisiaj, tj. 5 kwietnia miejsce ma premiera broadwayowskiego hitu na Dużej Scenie Teatru Muzycznego Roma. Historia każdemu znana, przez wielu uwielbiana. Stworzona przez Stephena Schwartza na podstawie powieści Gregorego Maguire’a „Wicked – Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu”, która z kolei oparta została na klasyku literatury fantastycznej — „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” autorstwa Franka Bauma. Fabuła musicalu stanowi prequel dla książki Bauma, opowiada o przyjaźni dwóch kobiet – Elfaby, która później będzie znana jako właśnie Zła Czarownica z Zachodu oraz Glindy, która zasłynie jako Dobra Czarownica z Północy.
To opowieść o przyjaźni, miłości, poświęceniu. O naszych uprzedzeniach, strachem przed innością. O tym, jak łatwo można manipulować ludźmi. O akceptacji samego siebie. O tym, jak odmienność wcale nie musi być naszą wadą, a wręcz zaletą.
Czy polska wersja sprosta oczekiwaniom fanów?
Miałam zaszczyt uczestniczyć w ostatniej próbie generalnej, a pierwszym występie z publicznością. To, czego doświadczyłam w czterech ścianach teatru Roma nie da się prosto opisać słowami. Już od pierwszy minut zostałam wciągnięta do magicznej krainy Oz, pełnej czarowników, czarownic i gadających zwierząt. Uśmiech mimowolnie pojawił się na moje twarzy i trwał przez całe trzy godziny widowiska. Była to prawdziwa uczta nie tylko dla oczu, ponieważ scenografia i kostiumy zostały wykonane na najwyższym poziomie, ale przede wszystkim dla uszu. Wokale aktorów zapierały dech w piersiach, a największe wrażenie zrobiła na mnie cudowna Natalia Krakowiak, która tego wieczoru wcieliła się w rolę Elfaby. Jej gra aktorska zachwycała, idealnie udało jej się odnaleźć w sobie tą młodzieńczą dziewczęcość i niewinność. Oczywiście nie można zapomnieć o Annie Federowicz, grającej postać Glindy. To, jak powitała widownię w pierwszej scenie, jej wokal, delikatność i gracja – ogromne chapeau bas. Oczywiście reszta aktorów i tancerze nie odstawali, Marcin Franc w roli Fijera szczególnie przypadł mi do gustu, idealnie udało mu się odwzorować cwaniackiego księcia z kompleksem wyższości. Szczególnie urzekły mnie też efekty specjalne, światła i motyw „lewitacji” Złej Czarownicy, co myślę, że w szczególności zachwyci młodszą widownię. Dodatkowy punkt chciałabym dodać za przekład tekstów piosenek, które nie tylko zostały przełożone na język polski, ale i również zinterpretowane, dzięki czemu nie były to puste, wyrwane z kontekstu tłumaczenia.
Podsumowując, należą się ogromne brawa dla wszystkich, którzy pracowali przy stworzeniu tego świetnego występu. Piękna historia w pięknej oprawie. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu wybranie się i doświadczeniu na własnej skórze tej magicznej, zielono-różowej przygody.