Noor Matouk to wolontariuszka Team Humanity, pochodzenia polsko-arabskiego. Pracuje i mieszka w Danii. Poznaję ją zupełnie przypadkiem, kiedy przyjeżdża do mojej miejscowości, aby odwiedzić rodzinę z Polski. Noor ma 27 lat i jest zwykłą dziewczyną, która podejmuje niezwykłe działania.
Pochodzisz z Polski oraz Iraku, na stałe mieszkasz w Danii, ale w Grecji pomagasz uchodźcom.
Tak, dokładnie na wyspie Lesbos. Jestem wolontariuszką w Team Humanity, to nowa organizacja, w której działa około 25 młodych osób. Z wyjątkiem małej przerwy byłam na Lesbos od początku września. Tydzień temu przyjechałam do Polski.
Na czym polega pomoc, której Team Humanity udziela uchodźcom?
Stacjonujemy w mieście Molyvos bardzo blisko Turcji, przez Morze Śródziemne to jest około 4-5 km. Uchodźcy cały czas przypływają tamtędy na łodziach. Każda łódź może przypłynąć na plażę, lub w miejsce niebezpieczne, na przykład na klif. Gdyby ci ludzie starali się wyjść z łodzi przy klifie i zaczęli się na niego wspinać, mogliby zginąć. Staramy się naprowadzić ich na dobre miejsce i pomagamy wyjść na brzeg. Nasza organizacja ma minibus, który mieści 9 osób, ale zazwyczaj wchodzi do niego dużo więcej. Ile tylko się uda. Przewozimy ich 60 km dalej do obozu dla uchodźców Camp Moria w Mitylenie (stolicy Lesbos), gdzie mogą się zarejestrować. Nasza organizacja przewozi tylko rodziny. Mężczyzn również, ale jedynie kiedy są mężami, ojcami lub braćmi.
Co w takim razie robicie, kiedy na brzeg przypłynie łódź pełna mężczyzn?
Pomagamy im wyjść na ląd i na tym się kończy. Wiemy, że zaraz może przypłynąć łódź, na której będą kobiety i dzieci i to im należy pomóc w pierwszej kolejności.
Domyślam się, że ci ludzie sami nie organizują sobie łodzi. Kto stoi za przemytem uchodźców do Europy?
Ludzie, którzy pomagają dostać im się do Grecji, to mafia turecka. Zanim załadują wszystkich na łódź, przetrzymują ich w lesie przy brzegu i każą czekać na swoją kolej. Czasem nawet 3 lub 4 dni. Ci ludzie nie mają tam niczego: jedzenia, wody, ani koców dla dzieci. Działalność przemytników w Turcji jest tak powszechna, że tamtejsza policja musi o tym wiedzieć i na to przyzwalać.
Jak uchodźcy reagują na was, wolontariuszy, gdy pomagacie im wydostać się na brzeg?
Kiedy nas widzą, niektórzy są szczęśliwi, inni bardzo się boją, ale nie mają wyjścia, muszą do nas przyjść, bo nie chcą umrzeć w wodzie. Znam trochę arabski i rozumiem, jak mówią do siebie nawzajem: „Cicho, nie odzywaj się do niej. Nic jej nie mów!”. Mieliśmy do czynienia z wieloma pobitymi ludźmi, w tym również z dziećmi. Mój kolega z Team Humanity odbierał z łodzi pewnego Afgańczyka. Mężczyzna powiedział, że ze swoją rodziną przestraszyli się wody i nie chcieli wsiąść na łódź. Przemytnicy zastrzelili jego żonę i dzieci. Ku przestrodze, żeby inni się nie buntowali. Nie mam dowodów na to, że ta sytuacja rzeczywiście miała miejsce. Myślę jednak, że reakcje uchodźców na nas, wolontariuszy, wynikają z braku zaufania, przez to, jak traktowano ich w Turcji.
Myślę, że sposób, w jaki ci ludzie przedostają się do Europy, pokazuje ich ogromne zdeterminowanie. Podróż, na którą się decydują, często kończy się śmiercią. Czy w miejscu, w którym stacjonowałaś, utopiło się wielu uchodźców?
W czasie mojego dwumiesięcznego pobytu utopiło się co najmniej 200 osób. Pewnego dnia były wielkie fale, a przemytnicy załadowali na pokład dużo więcej osób, niż powinni. Łódź była za ciężka i zatonęła. Część ciał przypłynęło do nas, a część popłynęło w stronę turecką. Widzieliśmy, że ofiar było wtedy około 120. W mediach podali, że siedem.
Czy bierzesz udział w wyławianiu ciał?
Zazwyczaj robią to mężczyźni z różnych organizacji, ja nie chcę tego robić, chociaż był taki dzień, kiedy przypłynęło do nas ciało małej dziewczynki. Zadzwoniliśmy na policję, ale powiedzieli, że będą mogli je zabrać dopiero za 20 godzin. Nie chcieliśmy zostawiać ciała na tyle czasu, więc owinęliśmy je i wsadziliśmy do samochodu. Podczas jazdy trzymałam ciało tej dziewczynki mocno w ramionach, bo droga wiedzie przez góry. W szpitalu powiedzieli nam, że miała około 10-12 lat.
Takie doświadczenia muszą być dla Ciebie bardzo trudne. Jakie jeszcze momenty są dla Ciebie najcięższe?
Półtora tygodnia temu powiedzieli naszej organizacji, że w jednym z obozów dla uchodźców jest około tysiąca głodnych ludzi, którym nie dano nic do jedzenia. Kupiliśmy kanapki i poszliśmy. To są naprawdę ciężkie dni, pracujemy wtedy po 16 godzin, a chłopcy z naszej organizacji nawet nie kładą się spać, pracują non stop 27 godzin i dopiero, kiedy sytuacja się ustabilizuje, odpoczywają. Na Lesbos w obozach dla uchodźców jest bardzo dużo ludzi czekających na rejestracje, a takie oczekiwanie może trwać nawet tydzień. Nie ma miejsca dla wszystkich, nie każdy może spać w namiocie. Ludzie leżą jeden obok drugiego, nakryci kocami po czubek głowy. Gdy jedzie się w nocy przez wyspę, ci śpiący uchodźcy wyglądają jak trupy. Jest takie wrażenie, jakby przejeżdżało się obok pola martwych ciał leżących jeden obok drugiego. Oni nie tylko nie mają miejsca do spania, ale także jedzenia. Są dni, w których policja zakręca hydranty i w te dni nie mają też wody.
W gruncie rzeczy, to właśnie w obozach kumuluje się cała frustracja tych ludzi. Atmosfera w musi być tam niezwykle napięta.
Tak, pewnego dnia był ogromny tłok w miejscu, w którym załatwia się papiery. Jedna z kobiet miała na rękach małe dziecko. Ludzie byli tak zmęczeni i zdeterminowani, żeby dostać swoje dokumenty, że zaczęli się przepychać. Ona upadła, upuściła swoje dziecko, a tłum je zdeptał. Tego dnia dziecko zmarło.
Ktoś poniósł odpowiedzialność za śmierć dziecka?
Nie.
Czy takie sytuacje często mają miejsce w obozach?
Nie, choć uchodźcy czasem biją się między sobą. Każdy z nich ma swoje miejsce, w którym może się zarejestrować, w zależności od pochodzenia. Czasami urzędnicy muszą zamknąć jedno z biur, na przykład biuro rejestracji Afgańczyków. Wtedy ci wszyscy wściekli Afgańczycy idą do biura rejestracji dla ludzi z Syrii i chcą jak najszybciej dostać się do kolejki. Syryjczycy nie chcą ich wpuścić i zaczynają się bójki. To nie są źli ludzie, oni są po prostu strasznie zdenerwowani.
Ciekawa jestem jak w sytuacji, którą opisałaś powyżej, reaguje grecka policja?
Jeśli chodzi o potyczki samych uchodźców, to reakcja policji ogranicza się do minimum. Jedna z wolontariuszek innej organizacji opowiadała nam, że widziała, jak w kolejce upadło dziecko. Ludzie zaczęli się przepychać. Dziewczyna natychmiast rzuciła się na dziecko i zakryła je swoim ciałem, a tłum zaczął po niej chodzić. Policja od razu zareagowała, podniosła z ziemi ją i dziecko. Uratowali ich. Gdyby coś stało się wolontariuszowi z europejskiego kraju, grecka policja miałaby ogromne kłopoty. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, gdy coś stanie się jednemu z kilku milionów uchodźców.
Mówisz, że to nie są źli, lecz bardzo zdenerwowani ludzie. Jednak ich działania są często bardzo krytykowane przez mieszkańców Europy. Czytałam niedawno o wyspie Kos, mówi się, że ta niegdyś piękna, turystyczna wyspa została przez nich zdewastowana.
Dając ludziom wodę, koce, ubrania, jedzenie, zawsze mówimy to samo: ja teraz ci pomogę, ale ty (kiedy już wszystko będzie dobrze) mam nadzieję, że też komuś pomożesz. Musisz być dobry dla kraju, w którym jesteś. „I give you something, you give back to people”.
Czy kiedykolwiek zdarzyło się, że przyjęłaś uchodźców do siebie do domu?
W mediach mówili o wypadku autobusu w Turcji. W autobusie znaleziono całą grupę uchodźców, którzy w wyniku wypadku zostali mocno ranni. Turcja nie udzieliła ofiarom pomocy, powiedziano im: „Musicie iść do Europy, tam wam pomogą”. Tych rannych, zszokowanych ludzi wsadzono na łódź, a my ich odbieraliśmy. Był mały chłopiec cały poraniony, kobieta z odłamkami szkła w głowie, mężczyzna, który tak mocno zranił się w głowę, że nawet nie pamiętał swojej rodziny, zresztą nie wiem, czy przeżył. Jego stan był bardzo poważny. Lekarze zabronili mu zasnąć, bo nie było wiadomo, czy się obudzi. Przyjechały karetki i przewieziono ich do szpitali w Grecji. Tego dnia dwie rodziny przyjęliśmy do naszych hosteli.
To, co robisz, wymaga wiele odwagi i wyobrażam sobie, że musi być dla Ciebie bardzo kosztowne psychicznie. Zastanawiam się, dlaczego właściwie pomagasz tym ludziom?
Myślę, że każdy człowiek jest trochę samolubny. Każdy pragnie czuć się dobrze sam ze sobą. Kiedy widzę wdzięczność ludzi, dzieci, które mnie całują i przytulają, biorę z tego coś dla siebie. Czuję, że mam jakiś wpływ na rzeczywistość, że moje działania mogą coś na świecie zmienić. Nie wiem, czy robiłabym to samo, gdyby ludzie nie okazywali mi wdzięczności. Jestem szczęśliwa, kiedy widzę, że oni są szczęśliwi.
Rozmawiałaś z ludźmi, którzy tej wdzięczności nie okazywali?
Raz spotkałam młodego chłopaka, który przypłynął łódką, a my pomagaliśmy mu wyjść z wody. Tego dnia nie mieliśmy ani prowiantu, ani nic do picia. Spojrzał na mnie i powiedział: „To wy chcecie pomagać, a nawet nie macie wody?”.
Masz okazję obserwować naród polski, grecki i duński. Jak, na tle innych narodów, oceniasz polską otwartość i skłonność do pomocy uchodźcom?
Myślę, że Polacy są zdecydowanie mniej otwarci niż Duńczycy. I trochę mniej niż Grecy. Mój pobyt w Polsce wypadł akurat na święto 11 listopada. Byłam wtedy w Warszawie i widziałam Marsz Niepodległości. Tłumy Polaków, którzy krzyczeli i śpiewali piosenki o tym, że Polska jest tylko dla Polaków. Nie mam zwyczaju chodzić w chuście, ale po tym, co widziałam, bałabym się. Myślę, że w Polsce mogliby mnie za to pobić, albo wyzwać. Polacy nie są otwarci na nową religię, nową kulturę. Boją się, że ktoś zabierze im to, co do nich należy. Ich wolność, pieniądze, albo pracę.
Myślę, że jednak najbardziej boją się terrorystów.
Cały świat boi się terrorystów. Ja też się ich boję. Wiem, że teraz przyszło trochę ponad milion uchodźców, a co najmniej 4,5 miliona czeka w Turcji, żeby przyjść. I przyjdzie.
Skąd masz te dane?
Z mediów i od uchodźców, którzy już przyszli. Ze wszystkich tych milionów, kilka tysięcy dwa, może trzy to terroryści.
To bardzo dużo.
Na pięć milionów biednych ludzi. To nie znaczy, że nie mamy im pomóc.
Pochodzisz z Iraku i z Polski, mieszkasz w Danii, a przez ostatnie dwa miesiące stacjonowałaś w Grecji. Gdzie tak naprawdę jest Twoje miejsce?
Nie czuję się w 100% Polką, nie czuję się w 100% Irakijką, nie czuję się też do końca Dunką. Oczywiście nie czuję się też Greczynką, choć znów wracam na wyspę pod koniec tego listopada. To się nazywa „identity crisis”. Zawsze jednak czułam się w pełni muzułmanką. Moja religia wyznacza moją tożsamość.
To piękna religia, która może być interpretowana w straszny sposób.
Muzułmanizm, hinduizm, katolicyzm, czy judaizm, to wszystko pokojowe i dobre religie, ale z każdej z nich można zrobić powód do zabijania.
Czyli zło jest w ludziach, a nie w ich wierze.
Tak, bo jeśli człowiek jest dobry, to jego religia będzie powodem do czynienia dobra.
I myślę, że jesteś tego najlepszym przykładem.
Z Noor spotkałam się 13 listopada wieczorem. Po wywiadzie pokazywała mi zdjęcia zrobione przez nią i przez ludzi z jej organizacji. Widziałam poranionych mężczyzn, płaczące kobiety i ciała małych dzieci, bezwładnie unoszące się na wodzie przy brzegu wyspy.
Kiedy wróciłam do domu okazało się, że na ulicach Paryża właśnie giną ludzie w związku z serią ataków terrorystycznych. Włączyłam telewizor i zobaczyłam poranionych mężczyzn i płaczące kobiety. Po raz drugi tego wieczoru.
Zmarłych tragicznie w Paryżu możemy traktować jako ofiary uchodźców. Możemy też jednych i drugich potraktować jako ofiary ISIS. Wybór należy do nas.
(artykuł został również opublikowany w MetroCafe)