Na deskach teatru Młyn, usytuowanym w okolicy Starego Rynku, wystawiany jest spektakl ,,Córka”, w reżyserii Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej. Sztuka wprowadza nas w tajemniczy świat przeszłości, czasów PRL-u. Głównym tematem rozważań są wspomnienia, to one determinują zachowania bohaterek.
Barbara – artystka i była hipiska traci pamięć w nagłym wypadku. Do szpitala przyjeżdża jej dorosła córka. Rozmowa to remedium na powrót Barbary do zdrowia, tak przynajmniej twierdzą lekarze. W ten sposób bohaterki odsłaniają dwa różne obrazy przeszłości, widziane oczyma córki oraz matki. Pobyt Barbary w szpitalu prowadzi ich do konfrontacji. Wyrzucają z siebie wszystko to, co przez lata skrywały, począwszy od poczucia winy przez tęsknoty, aż do porzucenia. Początkowo zabawne dialogi zaczynają przeradzać się w analizę relacji łączącej kobiety.
Dobry scenariusz autorstwa Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej, bierze pod lupę relację matki i córki. Mimo że, temat nie jest odkrywczy, wręcz sztampowy. W polskim kinie czy w teatrze niejednokrotnie pojawiały się dzieła, dotykające tematu relacji między matką a córką (film ,,Zbliżenia” Magdaleny Piekorz, dramat Piotra Rowickiego ,,Matki”), to uwagę przykuwają świetnie skonstruowane pod względem psychologicznym postacie. Oprócz tego, jesteśmy świadkami zderzenia dwóch kontrastowych osobowości. Matka jako buntowniczka, egocentryczka, kobieta niedojrzała emocjonalnie do roli matki i żony. Przerwała studia z powodu ciąży z nieznajomym, była aresztowana za działalnośc opozycyjną, a po wyjściu z więzienia wyjechała do Londynu za ukochanym, zostawiając córkę pod opieką babci. Córka w przeciwieństwie do matki jest rozsądną, racjonalną kobietą. Zrezygnowała z pasji na rzecz stabilizacji zawodowej i życiowej. Dokładnie zaplanowała swój ślub oraz to kiedy zostanie matką. Emocjonalnie jest w rozsypce, zbyt nadopiekuńcza w stosunku do syna, zbyt oschła i zimna w relacji z mężem.
Minimalistyczna scenografia idealnie wpisuje się w tematykę sztuki, stanowi tło. I o to chodziło. Po prawej stronie stoi łóżko szpitalne, po lewej krzesła, jak w szpitalnym korytarzu. Miejsce akcji wyznacza oświetlenie. Kostiumografia (Beata Borowska) dopełnia rys charakterologiczny postaci. Matka ubrana jest kolorowo, obwieszona pstrokatą biżuterią, zaś córka ubrana w szarości i czernie, widać, że nie do końca je czuje. Przede wszystkim nie czuje emocji związanych z jej bohaterką. O ile ekspresyjna i naturalna Joanna Żółkowska (matka) zachwyca, o tyle Zuzanna Fijewsa-Malesza zniechęca. Objawia się to w jej nienaturalnej gestykulacji. Jej nienaturalny chód w połączeniu z zaciskaniem dłoni i unoszeniem ramion wydają się trochę komiczne. Prawdziwy aktor mówi, krzyczy, śpiewa z przepony, nad tym też powinna popracować. Jednak jej gra nie jest taka zła. Na szpitalnym korytarzu zaciąga się papierosem i gasi go w butelce wody. Jej tendencja do gaszenia w butelce to całkiem dobry patent. W końcowej scenie, kiedy obydwie siedzą na łóżku szpitalnym, światło oświetla tylko osobę mówiąca, to moment kiedy konfrontują się ze sobą. Finalnie dochodzi do przebaczenia i wtedy następuję nieoczekiwany koniec. Gasną światła. Szkoda. Chciałam by moment katharsis trwał jeszcze dłużej. Najwidoczniej tak miało być, że nie zdążyłam otrzeć łez, a już musiałam zejść, następując księdzu na sutannę. ,,Już się przyzwyczaiłem” – powiedział. Ja też się przyzwyczaiłam.
Na pewno do tego, że tęsknota pojawia się także i tutaj w relacji między
matką a córką. Zmusza do kontemplacji, pokazuje, że człowiek jest bardzo kruchy, kierowany różnymi pobudkami, podejmuje decyzje, które mogą mieć ostateczny wpływ na jego życie. Rozmowa okazuje się być najlepszym lekarstwem w rozrachunku z samym sobą. Uświadamia w jaki sposób niedopowiedzenia, niewyjaśnione sytuacje ograniczają nasz czas w budowaniu relacji międzyludzkich.
Spektakl jest nie tylko pokazem kunsztu aktorskiego (z wyjątkiem drobnych potknięć), ale także zmusza do myślenia. Bo choćby nie wiem jak zawiodła kostiumografia, muzyka, która w żaden sposób nie pasowała do tego repertuaru (chyba, że miała zadziałać na zasadzie kontrastu do odczuwanych emocji), czy scenografia, to doświadczenie przez widza wewnętrznego oczyszczenia tzw. katharsis wyzwala, moim zdaniem, prawdziwy potencjał danej sztuki. Polecam zmierzyć się z nim, polecam oczyścić się. Polecam wyjść ze swojej strefy komfortu!
zdjęcia: archiwum Teatru Młyn