Jako 35-latek został trenerem-legendą. W pewnym sensie stało się jego przekleństwem, bo w późniejszej karierze nigdy nie powtórzył sukcesów z pierwszych lat. To on wciągnął reprezentację na sam szczyt siatkarskich Himalajów. Oto Hubert Jerzy Wagner.
Możecie mówić, że jestem draniem i najgłupszym trenerem na świecie. To mnie nie obchodzi. Ale musicie święcie wierzyć, że mam rację. A komu się nie podobają moje zasady, niech spieprza – mawiał do swoich podopiecznych.
Właściwie nazywał się Hubert Aleksander. Koledzy wołali na niego „Jurek”, a sam Wagner w jednym ze swoich ostatnich wywiadów przyznał, że nie we, skąd wzięło się to imię. Urodził się w 1941 r. w Poznaniu.
Pasją do sportu zaraził go ojciec. Romuald Wagner zabrał syna na pierwszy trening tenisa, kiedy ten miał 12 lat. Przyszły szkoleniowiec upodobał sobie jednak inną dyscyplinę i w czasach licealnych zamienił rakietę na piłkę do siatkówki. Po trzech latach treningów Wagner został powołany do młodzieżowej reprezentacji Polski. Nie najlepsze warunki fizyczne (183 cm wzrostu) zmuszały go do intensywnej pracy. Marząc o karierze w seniorach, uporczywie trenował nawet po osiem godzin dziennie.
Sportowych planów Wagnera nie popierali jego rodzice, którzy chcieli, by syn został inżynierem. „Jurek” rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej, wytrzymał cztery lata i przeniósł się na Akademię Wychowania Fizycznego. Jeszcze w trakcie trwania studiów, na czwartym roku, otrzymał powołanie do reprezentacji Polski.
Strategia z zeszytu
Karierę klubową rozpoczął w AZS-ie Poznań. Już wtedy nie rozstawał się z zeszytem, w którym notował pomysły na zrewolucjonizowanie siatkówki. Grał na pozycji rozgrywającego. Później przeniósł się do AZS-u – AWF-u Warszawa i Skry Warszawa. Ożenił się z Danutą Kordaczuk – poznaną na studiach siatkarką. Ich jedyny syn – Grzegorz – współautor książki „Kat. Biografia Huberta Wagnera”, wspomina na jej łamach: Rodzice oszaleli na punkcie brydża. Potrafili grać bez przerwy tygodniami, często ze znajomymi […], z którymi ojciec dyskutował o taktyce. Pozwalał mi być przy tych rozmowach, ale nie mogłem się odzywać. Mogłem najwyżej skoczyć po flaszkę.
Z orzełkiem na piersi występował w latach 1963–1971 i rozegrał 210 spotkań. Początkowo był kapitanem drużyny, później brakowało dla niego miejsca w pierwszej szóstce. Jego największym sukcesem był brązowy medal Mistrzostw Europy w 1967 r. Wywalczył go wspólnie z Edwardem Skorkiem i Stanisławem Gościniakiem. Koledzy z kadry nie kryli zdziwienia, kiedy dowiedzieli się, że „Jurek” może wkrótce zostać trenerem biało-czerwonych.
Przewrót
Rok 1972, Igrzyska Olimpijskie w Monachium. Reprezentacja Polski jest jednym z faworytów. Ówczesny trener kadry – doświadczony Tadeusz Szlagor – jeszcze przed wyjazdem do RFN obiecał powrót ze złotym krążkiem. Niestety, zamiast na pierwszym, Polacy zakończyli turniej na dziewiątym miejscu, co przesądziło o zmianie opiekuna drużyny.
Nowym szkoleniowcem został 32-letni Hubert Wagner. W środowisku siatkarskim wybuchła burza. Dyskutowano, czy poznaniak jest odpowiednim kandydatem na tak odpowiedzialne stanowisko. Zarzucano mu brak doświadczenia trenerskiego i przekonywano, że nie poradzi sobie z prowadzeniem drużyny załamanej porażką na igrzyskach. Nowy trener jednak twierdził, że doskonale rozumie przyczyny monachijskiej klęski. Jego atutem było to, że znał ekipę od podszewki – jeszcze niedawno sam skakał do bloku ze swoimi, od tej pory, podopiecznymi.
Skończyliście już?
Kat. Taki przydomek zyskał Wagner już w pierwszych dniach pracy na stanowisku trenera. Wszystko za sprawą swojej surowości oraz dużych wymagań względem zawodników. System pracy z reprezentantami oparł na maksymalnym zaangażowaniu graczy i morderczych treningach. Często powtarzał: Bez dobrego przygotowania fizycznego nie ma dobrej gry. Zarzucano mu nawet, że wprowadził wojskowy rygor. On jednak nazywał to dyscypliną: Podstawą wszystkiego jest dyscyplina. Dyscyplina świadoma. To znaczy, że zawodnik musi wiedzieć, że to nie o niego chodzi, ale o tych piętnastu, którzy na niego czekają. Nasza siatkówka może osiągać sukcesy tylko przy konsekwentnie realizowanej dyscyplinie.
Raz, po jakimś turnieju, rozmawialiśmy w pokoju na jego temat. Nie wiedzieliśmy, że trener siedział piętro niżej. Po chwili rozległo się pukanie – w drzwiach stanął Wagner. Usłyszeliśmy tylko: Skończyliście już? A potem dał nam wycisk na treningu – przywołuje anegdotę sprzed lat jeden z ulubieńców Wagnera – Tomasz Wójtowicz, w wywiadzie dla TVP.
Kino akcji
Półtora roku – tyle czasu miał Wagner na przygotowanie drużyny do Mistrzostw Świata w Meksyku. Nie liczyło się dla niego nic innego, tylko zwycięstwo. To niełatwe zadanie dla drużyny, która nie odniosła jeszcze sukcesów w siatkówce na najwyższym poziomie.
Nastał wreszcie październik 1974 r. Polacy jak burza przeszli przez pierwszy i drugi etap rozgrywek. Jednak to, co działo się między spotkaniami, wyszło na jaw dopiero kilka lat później. Spotkanie z Meksykanami miało zadecydować o dalszych losach gospodarzy w rozgrywkach, Polacy natomiast wypracowali już sobie miejsce w rundzie finałowej. Porażka biało-czerwonych gwarantowała Meksykanom udział w kolejnej rundzie, wygrana z kolei – koniec mistrzostw dla mieszkańców Ameryki Północnej, a awans dla graczy z NRD.
Ruben Acosta, ówczesny prezydent meksykańskiej federacji, zaproponował Wagnerowi i jego współpracownikom ogromne pieniądze w zamian za oddanie Meksykanom wygranej w meczu. Obiecał także, że w finale jego rodacy nie podejmą poważnej walki w Polakami. Trener zdecydował się nie mówić kadrowiczom o tej propozycji. Każdy zawodnik grał na maksymalnych obrotach. Ostatecznie mecz zakończył się wygraną sportowców z orzełkiem na piersi, a Meksykanie mogli żegnać się z turniejem.
Po innym wygranym meczu, trener oraz kapitan drużyny, Edward Skorek, poszli do baru uczcić zwycięstwo. Poznali w nim dwie meksykańskie siatkarki. Klika dni później Wagner nie pojawił się na treningu. Jak się później okazało, kiedy „Kat” był na randce z jedną z dziewczyn, porwali go mafiozi. Zapakowali Polaka do samochodu i wywieźli za miasto. Wracamy z treningu i patrzę, że Jurek siedzi w pokoju, poobijany, z zakrwawionymi stopami. Opowiadał, że kiedy jechali tym samochodem, stanęli za miastem na sikanie. Herszt porywaczy zdejmował marynarkę i Jurek to wykorzystał. Boso uciekał, ile sił w nogach. Po kilku godzinach dotarł do hotelu – opowiada Andrzej Warych na łamach biografii trenera.
Po wszystkich wydarzeniach rodem z meksykańskiego kina, polska reprezentacja mogła wreszcie skupić się na meczach w fazie finałowej. Po horrorze z kadrą ZSRR, łatwo pokonała Rumunów, a w finale – Japończyków. Nasi siatkarze po raz pierwszy w historii sięgnęli po krążek Mistrzostw Świata i to od razu złoty. Od tej pory rozpoczęła się „złota era Wagnera”.
Nie ma przebacz
Kadra popadła w euforię. Zapomniała o porażkach z przeszłości – teraz była na szczycie. Szybko na ziemię sprowadził ją nie kto inny, tylko sam trener, który w głowie miał już kolejny turniej – Igrzyska Olimpijskie w Montrealu za dwa lata. Cel? Taki sam, jak w Meksyku. Wróciła dawna dyscyplina, nie było mowy o taryfie ulgowej. Do mojej drużyny przyjmę tylko tych, którzy w stu procentach zrobią to, co ja powiem. Wtedy będę wiedział, że mi ufają – mówił Wagner.
Oczekiwaniom szkoleniowca nie sprostał najbardziej doświadczony zawodnik – Stanisław Gościniak. Został wykluczony z zespołu na okres olimpiady. Poszło o propozycję gry w lidze amerykańskiej, którą dostał siatkarz. Staszek po mistrzostwach twierdził, że nie czuje się na siłach, by podołać obowiązkom reprezentanta Polski. Oczywiście miałem w tym swój udział, bo stwierdziłem, z obiektywnych przyczyn, że nie widzę go w pierwszej szóstce, ale ma zapewnione miejsce w olimpijskiej dwunastce. On uznał, że wycofuje się z życia sportowego i jednocześnie wyjechał grać do Stanów. Oszukał nas wszystkich – relacjonował Wagner.
Rozpędzony czołg
Nastał rok 1976 i kolejne zawody – Igrzyska Olimpijskie w Montrealu. Trener był świadomy presji, jaka ciążyła na nim i jego drużynie. Przed mistrzostwami w Meksyku nikt nie spodziewał się, że Polacy będą liczyć się w walce o złoto. Do Kanady biało-czerwoni jechali już jako faworyci.
Zanim kadra dotarła na inny kontynent, przeszła mordercze treningi w Olsztynie, Zakopanem i Rudziskach Pasymskich. Bieganie kilkudziesięciu kilometrów dziennie z 12-kilogramowymi obciążnikami na lędźwiach czy robienie pompek z trenerem siedzącym na plecach to tylko niektóre z ćwiczeń siatkarzy. Nikt jednak nie chciał się poddać, wszyscy wierzyli, że Wagner zmusza ich do takich wysiłków tylko po to, by wkroczyć na ścieżkę do kolejnego sukcesu.
Udało się. Polacy dotarli do finału turnieju. Aby sięgnąć po krążek z najcenniejszego kruszcu, podopieczni Wagnera musieli pokonać reprezentację ZSRR. Obie drużyny grały punkt za punkt. Kluczowa okazała się czwarta partia, w której zawodnicy Związku Radzieckiego nie wykorzystali dwóch piłek meczowych. Piąty set decydował o wszystkim. Po motywującej przemowie trenera, biało-czerwoni wyszli na boisko i rozgromili przeciwników 15:7.
Stało się – Polacy zostali mistrzami olimpijskimi. Kto odczuwał największą satysfakcję? Hubert Wagner. Tym sukcesem udowodnił, że ci, którzy nie dawali mu szans na stanowisku trenera, mylili się. Po finale jeden z dziennikarzy, nalewając trenerowi pół szklanki wódki, miał mu powiedzieć: Pij, teraz możesz mieć wszystkich w dupie.
Spadająca gwiazda
Sukces trenerski Wagnera nie pozostał bez wpływu na jego relacje rodzinne. Te mistrzostwa odmieniły nasze życie. Ojciec stał się obok Górskiego najbardziej rozpoznawalnym szkoleniowcem w Polsce. Zmienił się. Czuł się mocny, pewny siebie. Nastąpiło odwrócenie ról. Jako zawodnik był świetnym siatkarzem, ale gwiazdą była wówczas mama – jedna z najlepszych siatkarek w historii polskiego sportu. Po Montrealu to się zmieniło. Gwiazdą był ojciec. Mama też była szkoleniowcem, ale nie odniosła spektakularnego sukcesu – relacjonuje Grzegorz Wagner. Małżeństwo jego rodziców rozpadło się.
Wydawałoby się, że osiągnięcie dwóch triumfów pobudzi trenera Wagnera do stawiania sobie i swojej drużynie kolejnych sportowych celów. Dlatego, kiedy „Kat” ogłosił, że kończy trenerską karierę, całe środowisko siatkarskie wstrzymało na chwilę oddech. Najbardziej zdziwieni byli chyba sami zawodnicy. Nikt nie wypominał wtedy katorżniczych treningów, nikt nie pamiętał obraźliwych słów.
Mały skandal
Rozstanie Wagnera z siatkówką nie trwało długo. Już rok później, czyli w 1978 r., wrócił do roli szkoleniowca. Pracował z kilkoma drużynami: kobiecą, męską, reprezentacją Tunezji, Legią Warszawa, tureckim Filamentem Bursą i Halbankiem Ankarą. Coraz gorzej radził sobie ze słabością do alkoholu. Pamiętam, że w czasie finału ligi, na wielkiej hali i na oczach kamer telewizyjnych, „Kat” był na lekkim rauszu. Zrobił się mały skandal – wspomina Leszek Dejewski, który grając w Emlakbanku Ankara przegrał walkę o złoto z Halkbankiem Wagnera.
Świeć jaśniej
Po ostatecznym pożegnaniu się z rolą trenera w 1998 r., Huber Wagner pełnił funkcję sekretarza generalnego PZPS-u. Był także komentatorem telewizyjnym oraz zagrał epizodyczną rolę w serialu „Dorastanie”.
Jako działacz PZPS-u, pojawiał się na każdym walnym zgromadzeniu organizacji. Po zakończeniu jednego z nich, jak zwykle wsiadł do swojego forda, by niezbyt ruchliwą ulicą Wspólną w Warszawie wrócić do domu. Był marzec 2002 r., bardzo dobre warunki drogowe. Koło godziny 11 trener stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w inne pojazdy. Jak się później okazało – przyczyną był zawał serca. 61-latek zmarł mimo szybko udzielonej pomocy medycznej.
Od 2003 r. organizowany jest w Polsce Memoriał Huberta Jerzego Wagnera – turniej siatkarski ku czci wielkiego trenera. „Kata” docenili także Amerykanie – w 2010 r. przyjęto go do galerii siatkarskich sław – Volleyball Hall of Fame.
Jesteśmy najlepsi
„Kat” to przydomek nośny i efektowny, którym najchętniej posługiwały się media, bo właściwie to one go stworzyły. Tak autorzy dokumentu o reprezentacji i przygotowaniach przed Igrzyskami w Montrealu zatytułowali swój materiał. Czy celnie? Zawodnicy zwracali się do szkoleniowca „trenerze” lub po prostu „Jurek”, a za plecami nazywali go „Grubym”. Nie, to nieprawda, on nie był katem – zaprzecza Ryszard Bosek, jeden z podopiecznych Wagnera. Prawda jest taka, że to media przyszyły mu łatkę dręczyciela stosującego katorżnicze praktyki. To my zgodziliśmy się na jego warunki, bo podobnie, jak on, byliśmy głodni sukcesu. Czasami przesadzał. Raz obraził jednego z chłopaków, a my powiedzieliśmy, że jeśli to się powtórzy, będzie trenował sam. Zrozumiał i przeprosił – wspomina sportowiec.
Dla jednych kat, dla innych serdeczny przyjaciel. Jednego dnia mentor wskazujący właściwą ścieżkę kariery, kiedy indziej bezkompromisowy dowódca. Choć opinii na temat Huberta Wagnera jest tyle, ile osób, które miały z nim kiedykolwiek do czynienia, z jednym zgodzą się wszyscy – to najjaśniejsza z gwiazd świecących w konstelacji siatkarskich trenerów.