Fotografował z ukrycia, a zapisane obrazy wywoływał w drodze, podczas pogoni za „zanikającym życiem”. 16 tysięcy zdjęć Romana Vishniaca to próba walki – początkowo o ratunek, później o zapamiętanie.
Postać w długim płaszczu i kapeluszu idzie i czujnie rozgląda się na boki. Wnikliwie obserwuje ludzi i niepokojące wydarzenia. Z ręką w kieszeni i lampą naftową pod pachą przemyka się ulicami europejskich miast. Wbrew pozorom nie jest to fragment scenariusza filmowego, a prawdopodobny zarys postaci rosyjsko-amerykańskiego fotografa, Romana Vishniaca. Fotografa, który podjął się misji udokumentowania żydowskiej rzeczywistości lat 1935-1939. Zaalarmowany przekonaniami i planami przedstawionymi przez Hitlera w „Mein Kampf” podróżował po krajach Europy Środkowej i Wschodniej, opowiadając o życiu społeczności, której groziła Zagłada.
Urodzony w 1897 roku pod Sankt Petersburgiem w żydowskiej rodzinie Vishniac dość szybko zaznał braku sprawiedliwości i równości społecznej. Tuż po pierwszej wojnie światowej, działając w organizacji charytatywnej, pomagał przesiedlonym w głąb kraju żydowskim rodzinom. Swoich bliskich, dzięki kontaktom, udało mu się przenieść do Berlina, gdzie sam do 1933 roku zajmował się fotografią uliczną, dokumentalną i reporterską. Obserwacja rosyjskich przesiedleń sprawiła, że hitlerowska wizja świata wydała mu się bardzo prawdopodobna. Po objęciu władzy przez Furera Vishniac porzucił dotychczasowe fascynacje fotograficzne na rzecz dokumentacji błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości.
Z obawy przed policją i ortodoksyjną częścią wspólnoty żydowskiej (dla której fotografowanie ludzi było sprzeczne ze Słowem Bożym) Vishniac rejestrował otaczający go świat przebrany w strój niemieckiego oficera. Aby stworzyć wierny obraz rzeczywistości, często udawał, że robi pamiątkowe zdjęcia córce. Swastyki, antysemickie slogany czy pierwsze przejawy przemocy zatrzymywał w kadrze, ustawiając ostrość w kieszeni płaszcza lub podczas przecierania czoła – aparatem schowanym w chusteczce. W pomieszczeniach nie rozstawał się natomiast z dodatkowym źródłem światła – lampą naftową – co, bardziej podejrzliwym obserwatorom, tłumaczył kiepskim wzrokiem.
Specyficzna forma fotografowania nie była ani łatwym, ani bezpiecznym zadaniem. Umożliwiła mu jednak wierne odwzorowanie prawdziwych zachowań i emocji. W jego pracach widoczne są osobiste historie ludzi, których artysta zawsze chciał wysłuchać. Jak opowiada Mara Vishniac Kohn (córka) – fotografię Romana Vishniaca wyróżnia widoczna na zdjęciach życzliwość i otwartość, z jaką podchodził do swoich modeli.
Zapisane twarze i historie nie miały być jednak tylko elementami dokumentalnego kadru. Zarówno fotografowanym, jak i samemu artyście, początkowo dawały też nadzieję. Nadzieję na sprowokowanie do działania i zatrzymanie antysemickiej maszyny. Vishniac wysyłał zdjęcia do tych, którzy w jego mniemaniu mogli udzielić pomocy (napisał list m.in. do Prezydenta Roosevelta). Szybko jednak zdał sobie sprawę, że ratunek z zewnątrz nie nadejdzie.
Podobnie jak wcześniej Felice Beato i później Sebastiao Salgado, swoją fotografię zaczął traktowować jako misję. Chciał zapisać to, co nieodwracalnie się zmienia i zatrzymać tych, których najprawdopodobniej miało zaraz zabraknąć. Dzięki współpracy z American Jewish Joint Distribution Committe (AJDC) miał możliwość podróżowania m.in po Polsce, Węgrzech, Czechosłowacji czy Litwie, gdzie szczegółowo rejestrował żydowskie życie – codzienne zabawy, rytułały, pracę czy modlitwę. Wszystko to zatrzymywał w dynamicznych, pełnych treści i kontrastów obrazach.
Większość z nich, tak jak uśmiechnięty farmer z długimi pejsami, młodzi uczniowie szkoły podstawowej, czy wyglądająca zza ramy piętrowego łóżka żydowska dziewczynka, są nie tylko dobrze skomponowanymi kadrami. To także pamiątki po ludziach, którym odebrano życie.
16,000 zdjęć Romana Vishniaca jest więc zbiorem pamiątek składających się na jeden kompleksowy obraz kultury w przedwojennych czasach. Jego fotografie to jeden z ostatnich powstałych cykli dokumentujących żydowską rzeczywistość przed Zagładą. Pogrupowany w kilka zbiorów: „A Vanished world”, „Polish Jews. A Pictorial Record” czy „Children of Vanished world”, zawiera zapisy życia w miastach, na wsiach, w górskich kryjówkach, a także w syjonistycznych obozach. Często jest obrazem smutnego losu, którego samemu autorowi ledwo udało się uniknąć. Vishniac kilkanaście razy aresztowany pod zarzutem szpiegostwa miał dużo szczęścia, kiedy w 1941 roku udało mu się przedostać z negatywami do Nowego Jorku.
Właśnie tam, dwa lata później została zorganizowana pierwsza prezentacja jednego z jego cykli. Mimo braku nadzwyczajnego przyjęcia artysta pozostał wierny swojej kulturze, której poświęcił serce i wiele lat pracy. W swoim Nowojorskim studiu portretowym fotografował amerykańskich Żydów (w tym znane osobowości takie jak Albert Einstein czy Marc Chagall). W 1983 roku (na 7 lat przed śmiercią) doczekał się natomiast wystawy zawierającej całościowe zestawienie jego wieloletniej misji. Tym razem prezentacja zawarta w cyklu „A vanished world” wzbudziła zachwyt i uznanie. Została także nagrodzona przez Jewish Book Council – „National Jewish Book Award”.
Wędrując po galeriach na całym świecie, w 1995 roku dorobek Vishniaca trafił także do Polski – do Krakowa, gdzie spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem. Zachowując w pamięci wrażenia widzów, po wielu latach polska stolica zdecydowała się na zaprezentowanie prac fotografa w nowopowstałym Muzeum Historii Żydów Polskich. Do zapoznania się z całym dorobkiem artysty (obejmującym prace z ponad 5ciu dekad) widzowie zaproszeni są już 8 maja 2015 roku.
„Największe wyzwanie dla człowieka, to robić to, czego inni nie chcą robić. Czy udało mi się uczynić tych ludzi żyjącymi? Przyszłość pokaże…”
Roman Vishniac