Gruzińskie Mandarynki

„Mandarynki”, czyli ubiegłoroczny faworyt publiczności na Warszawskim Festiwalu Filmowym, to w europejskim kinie powiew ożywczej świeżości – egzotyczny duet estońsko-gruzińskiej produkcji, który czaruje prostotą historii osadzonej w ogniu gruzińskiej wojny domowej.

Jest rok 1992. Markus, mężczyzna starszy wiekiem i uparty do granic, w Abchazji zajmuje się sadem tytułowych mandarynek. Wojna jednak przepędziła wszystkich pracowników – został tylko on i jego sąsiad, Ivo. Teraz największym ich zmartwieniem jest, że sami nie zdołają zebrać obfitego plonu na czas.

Któregoś dnia Markus znajduje w lesie dwóch ciężko rannych po niedawnej potyczce mężczyzn – Gruzina i Czeczeńskiego najemnika, śmiertelnych wrogów z dwóch stron konfliktu. Starszy człowiek postanawia wziąć ich pod swój dach, by tam dochodzili do zdrowia. Obaj mężczyźni są jednak zdeterminowani, by się nawzajem pozabijać, gdy tylko wyzdrowieją i nadarzy się ku temu okazja. Markus każe im więc przyrzec, że nie podniosą na siebie ręki, dopóki pozostają w jego domu.

 

Tangerines_940_02.jpg

Rozwijająca się relacja pomiędzy Markusem, Ivo oraz dwoma pacjentami pozostawia jakby w cieniu toczącą się dookoła wojnę. Gdzieś daleko słychać strzały, domek Markusa odwiedzają żołnierskie patrole, strzał z moździerza rozrywa nawet pobliską chatę. Ale otoczenie mandarynkowego sadu jawi się jakby utopia, w której najważniejszy jest sam człowiek, nieważne, po której stronie barykady stał wcześniej. W takiej scenerii, jak nietrudno się domyślić, śmiertelni wrogowie łatwo stają się przyjaciółmi.

Nie bez powodu zresztą Markus oraz Ivo są Estończykami, outsiderami z zupełnie innego rejonu świata, niezwiązanymi z żadną ze stron konfliktu. Właśnie w ich postaciach najmocniej ujawnia się ów nieskażony etos pracy, który każe im zostać w sadzie, gdy reszta wioski ucieka przed konfliktem. I chociaż wojna w końcu wkrada się do mandarynkowej utopii, i to w momentach nagłych i najbardziej niespodziewanych, to reżyserowi Zaze Urushadze udało się uniknąć sentymentalnej prawdy o okropieństwie wojny. Do końca pozostaje ona jedynie tłem dla optymistycznej wiary w człowieka.

Tangerines_940_04.jpg

We współczesnym kinie, w którym szczególne miejsce znajdują sobie produkcje z krajów dotąd ubogich pod względem dorobku filmowego, łatwo reżyserom z krajów takich jak Gruzja zadziwić zachodnią publiczność. Z pewnością skomplikowana historia kaukaskich narodów jest doskonałym materiałem na dzieło filmowe, tym bardziej, że historia ta ma swoje zupełnie żywe konsekwencje także i dzisiaj. Niemniej kunszt Zazy Urushadze jest oczywisty: „Mandarynki” to dzieło kompletne, nawet jak na europejskie standardy.

 

7575694.2

Mandarynki
Gruzja/Estonia 2013
reż. Zaza Urushadze

Powojenna wędrówka do krainy Kwitnącej Wiśni
Japonia od zawsze wydawała się nam, Europejczykom, krajem dosyć odległym...
Nowa strona UW
Od 23 lutego strona internetowa Uniwersytetu Warszawskiego dostępna jest w...
Rowerem ze smartfonem
Na przestrzeni ostatnich stuleci człowiek pokonał wiele przełomowych dystansów. Wydarzenia...
Dwie warszawskie rzeczywistości – recenzja spektaklu „Naga Praga” w Teatrze Młyn

Jedna przestrzeń, a dwa różne światy oddzielone Wisłą. Inne społeczności,...