Nie było polskiej płyty metalowej, na którą zarówno w kraju, jak i za granicą czekano by z taką niecierpliwością. Na sklepowe półki całego świata trafił dziesiąty album grupy Behemoth – The Satanist.
Ostatni krążek zespołu, „Evangelion” wydany pięć lat temu, spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem – osiągnął dobre wyniki sprzedaży i wiele pozytywnych recenzji pism muzycznych (m.in brytyjskiej edycji Metal Hammer). W tamtym czasie lider zespołu zachorował na białaczkę i związał się z popularną piosenkarką. Wydarzenia te przyniosły mu status celebryty, a Behemoth z reprezentanta muzyki niszowej stał się zespołem „modnym”. Ocieplanie wizerunku Behemotha wywołało w niektórych obawy, że może mieć to wpływ na muzykę i zespół spróbuje schlebiać gustom masowego odbiorcy. Obawy te były nierealne, co „The Satanist” tylko potwierdza.
Okładka „The Satanist” została namalowana przez rosyjskiego malarza i okultystę Denisa Forkasa, którego obrazy kojarzą się z malarstwem Zdzisława Beksińskiego. Do stworzenia obrazu użyto krwi Nergala. Komputerowe zabiegi edycji graficznej ograniczono do niezbędnego minimum.
Na nową płytę, w edycji podstawowej, składa się dziewięć utworów utrzymanych w konwencji black-deathmetalowej. Muzycy, w filmie promującym płytę (warto obejrzeć), stwierdzają, że jest to najbardziej dojrzałe dzieło zespołu. W muzyce jest więcej dźwięku, więcej prawdziwej treści a mniej galopu i nut – mówi lider zespołu Adam „Nergal” Darski. Rzeczywiście, nowy album, w porównaniu do „Evangelion” czy „The Apostasy”, choć ostry, nie atakuje słuchacza przesadną intensywnością, która po czasie mogłaby męczyć.
Promujący i otwierający płytę utwór „Blow your trumpets Gabriel” jest mroczny i rozwija się w ciekawy sposób. Główny, dobrze osadzony w rytmie, riff przywodzi na myśl „Antichristian Phenomenon” z „Thelema 6”. Już na wstępie płyty widać, że zespół bawi się dynamiką swobodnie przechodząc z partii wolnych do szybkich i z głośnych w ciche, a gitara zamiast „egoistycznie” prowadzić, współpracuje z basem i bębnami dając im wybrzmieć.
Słuchając albumu, można odnieść wrażenie, że zespół, wraca do black metalowych korzeni, nie rezygnując jednak z deathmetalowej brutalności. Gitara prowadząca nie skupia się na zaprezentowaniu technicznej sprawności. Jest zdecydowanie bardziej melodycznie. Widoczne jest to w „Furor Divinus” czy w zdecydowanie najlepszym utworze na płycie „Ora Pro Nobis Lucifer” gdzie melodia płynie wśród energetycznej perkusji, stanowiąc muzyczne „ucieleśnienie” satanistycznego kultu witalności.
Niezwykłym utworem zawartym na płycie jest „In The Absence Ov Light”, w którym po gonitwie przyjemnie harmnonizujących gitar następuje wolna partia. Wśród spokojnych dźwięków gitary akustycznej, Nergal recytuje „Ślub” Witolda Gombrowicza, a w tle rozbrzmiewa, co jest nie lada niespodzianką – saksofon. Ogromny plus należy się dla Behemotha za ciekawe wykorzystanie tego instrumentu, który swą smutną melodią nie tyle wzbogaca, co decyduje o brzmieniu tej części.
Po pięciu latach Behemoth wydał album kompletny – mocny, jak na metalową płytę przystało, a przy okazji bardziej melodyjny od poprzednich. Utwory składające się na „The Satanist” zaskakują i dają satysfakcję z obcowania z pięknem. Pięknem dumnym, kuszącym i złym jak Szatan.
Behemoth, „The Satanist”
Premiera: 4 lutego 2014 (Polska)