Tanecznej zajawki ciąg dalszy. Im większe zainteresowanie, tym więcej filmów o tej tematyce. Step Up, Beats the World, Street Dance to już było i nic w tych dilmach przełomowego. Historia produkcji tanecznych jest długa, kręta i pełna dziur jak polskie drogi.
Dla osób nie obytych w temacie, warto choć w skrócie napisać o czym są filmy taneczne. Chłopak i dziewczyna, dwa różne style taneczne, wspólny cel: zawody, okraszony łóżkowymi praktykami i muzycznym łupnięciem po uszach. Krótko i na temat. Pamiętać należy, że nie liczy się w nich zarys fabularny, ale historia okraszona coraz to bardziej wymyślnymi stylami i tanecznymi figurami. To nie jest nowy nurt. Dawno temu do klasyki gatunku przeszły „Flashdance”, „Footloose” czy „Dirty Dancing” – w Polsce znany pod bardzo trafną nazwą „Wirujący seks”.
W ostatnich latach wyczuło się na świecie olbrzymie zapotrzebowanie na tego typu tematykę. W dużej mierze ma to związek z telewizyjnymi show. U nas doświadczyliśmy tego za sprawą „You can Dance”. Taneczny nurt rozpoczął producencką ekspansję. Po dobrze przyjętym „Dirty Dancing 2” hitem na skalę światową okazał się „Step Up”. Dosłownie niedawno świat przypomniał sobie, że był jeszcze „Honey” z Jessicą Albą czy „W rytmie hip-hopu”. Amerykańska produkcja z Chasem Tatumem okazała się nie tylko olbrzymim sukcesem ale przede wszystkim zaowocowała kolejnymi częściami, które wychodzą sumiennie co kilka lat. W tym roku po raz kolejny doświadczymy tanecznego uderzenia, ponieważ na ten rok przypada oprócz premiery nowej odsłony Step Up, również europejska produkcja Street Dance.
O Street Dance dużo mówić też nie można. Pierwsza część mimo rodzimego klimatu okazała się klapą. Scenariusz i tak nie mógł zachwycić, ale w przypadku tego filmu w 80 proc. została ona zaczerpnięta z hybrydy kilku innych filmów o tej tematyce. Z tego połączenia wyszło brzydkie dziecko, które nie potrafiło ukraść serca wiernych fanów Step Up. Teraz mamy okazję przyjrzeć się drugiej osłonie tej serii, pod wdzięcznym tytułem Street Dance 2 3D. Na pierwszy rzut oka już po tytule widać, że trójwymiarowa projekcja ma stać się głównym celem przyciągnięcia widza do kina. Niestety żadna to innowacja, tego typu kombinację widzieliśmy już wcześniej. Czy jest coś, co Street Dance może wyróżnić z pośród innych produkcji o tej tematyce? Twórcy, nauczeni na błędach postawili na aktorkę wcielającą się w jedną z głównych postaci. Sofia Boutella to ikona tańca i twarz m.in marki Nike. O niepodważalnej urodzie i umiejętnościach tanecznych potrafi zachęcić do dłuższej kontemplacji finalnego produktu.
Odegrana przez nią postać, jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych i charyzmatycznych w historii filmów tanecznych. Plus dla twórców. Za to po olbrzymi minus za rys fabularny. Po raz kolejny mamy do czynienia z historią dwójki bohaterów, którzy postanawiają zebrać ekipę najlepszych fighterów, by wygrać w największych rozgrywanych zawodach tanecznych. Jedynie intryguje wrzucenie w całość salsy, która potrafi rozgrzać największego przeciwka tego typu produkcji. Muzyczna składanka to zestaw rytmicznych, pełnych ciekawych brzmień utworów przy których bohaterowie dzielnie w ich rytm pląsają. Układy taneczne nad wyraz dobre i przemyślanie skonstruowane. Warto obejrzeć Street Dance dla finału, który w końcu wygląda jak z prawdziwego zdarzenia.
Produkcje taneczne kocha się albo nienawidzi. Osoby, które kochają taniec, zachęcać nie trzeba. Reszta osób pójdzie na własną odpowiedzialność.