Victoria Beckham – piosenkarka, projektantka mody, żona słynnego piłkarza. Znana, szczupła i bogata celebrytka w 2008 roku zostaje umieszczona na pierwszym miejscu „Listy nudziarzy” sporządzonej przez czytelników „The Independent”. Fakt ten jest równie zaskakujący, co zastanawiający. Przyczyny wyboru, świadome czy też intuicyjne, są zbyt subiektywne i indywidualne, by móc je sprecyzować. Peter Toohey w publikacji „Historia nudy” uchyla rąbka tajemnicy.
Nuda zwykła i egzystencjalna; melancholia, żółć, nudności oraz acedia. Ziewanie, głowa oparta o ręce, tiki nerwowe. Na to wszystko cierpli przeciętny Brytyjczyk przez 6 godzin w tygodniu, jednak, co tak naprawdę znaczą pojęcia i symptomy? Autorowi książki nie można odmówić zgrabnej klasyfikacji zjawiska, kolejne stany poparte są przykładami z literatury, malarstwa czy filmu. Obrazowe wyjaśnienie na konkretnych dziełach ułatwia zrozumienie tematu. Wertując kolejne strony odbywamy wędrówkę z przewidywalnością, monotonią i ograniczeniem przerwaną na przykład słowami Freuda, że „jeśli postanowisz rzucić palenie, picie i miłość, to wcale nie będziesz żyć dłużej, tylko będzie ci się tak wydawało”. Peter Toohey tłumaczy nudę naukowo i społecznie. Wspomina o tym, że dzieci cierpiące na ADHD i ekstrawertycy są bardziej podatni na niedostatek dopaminy stymulującej procesy emocjonalne. Jednak, jakkolwiek źle byłoby – nie można zanudzić się na śmierć. Chyba że, jak pani Bovary z powieści Gustawa Flauberta, utracimy poczucie znaczenia czując, że „każdy uśmiech kryje ziewanie i poczucie nudy, każda radość – przekleństwo, każda przyjemność – niesmak”. Wtedy nuda egzystencjalna może stać się wyolbrzymionym pretekstem do określenia samotności lub depresji. Nuda bowiem, co podkreśla autor, towarzyszy nie tylko ludziom, istniała wcześniej niż dantejskie piekło i dręczyła nawet apostołów czekających na modlącego się Chrystusa.
Nie można podważyć faktu, iż „Historia nudy” jest rzetelną analizą zjawiska, popartą wieloma przykładami, zawierającą różne aspekty. Jednak nagromadzenie mniej lub bardziej znanych historii oraz anegdot po pewnym czasie staje się nużące, a zapewnienie wydawnictwa Bellona znajdujące się na okładce – „Przeczytasz bez ziewania!” – okazuje się zdecydowanym wyolbrzymieniem. W pewnym momencie pojawiła się obawa, iż dopadnie mnie gniew wynikający z nudy przewlekłej, jak stało się to w przypadku głównego bohatera książki Stephena Kinga „Lśnienie”, ponieważ czas przy lekturze zdawał się płynąć wolniej z każdym rozdziałem. Można zgubić się pośród przyjemnego, delikatnego stylu i zgrabnych sformułowań, a niekończący się model: przyczyna-skutek, absurdalnie w tym przypadku – zwyczajnie nudzi. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich ciekawskich, a także zdecydowanie przyjemna lektura na… dobranoc.
Ufając książce, najczęstsze lekarstwa na nudę to seks, podróże i narkotyczne zapomnienie. A skoro, jak twierdzi Peter Toohey, ten pierwszy zawładnął całym społeczeństwem i stał się równie mało szokujący, jak coniedzielna kawa w Starbucks, przeczytanie „Historii nudy” może, oprócz dostarczenia wiedzy, podpowiedzieć, jak inaczej uchronić się od melancholii. Lepsza przydatna lektura niż „arktyczne spojrzenie”, które miewamy zawieszając się w lepkiej przestrzeni naszych myśli.
„Historia nudy”
Peter Toohey
Wydawnictwo Bellona
2012 rok
190 stron