Nowy świat, gdzie można zacząć nowe życie. Jaki człowiek nie marzyłby o czymś takim? O miejscu, w którym wszystko to, czego żałujemy, staje się nieistotne. To jest właśnie cel statku „Avalon” i m.in. dwójki tytułowych pasażerów – mechanika Jima Prestona i pisarki Aurory Lane. Ale czy na pewno?
Wydawać by się mogło, że nowy film Mortena Tylduma – Pasażerowie to kolejny prosty „akcyjniak” z widowiskowymi efektami specjalnymi. Tak jednak nie jest. W miarę poznawania głównych bohaterów coraz bardziej zaczynamy rozumieć kierujące nimi uczucia, ich motywacje, a wreszcie obserwujemy rozwój tworzącej się między nimi relacji i dochodzimy do wniosku, że jest to film o… miłości.
Nie jest to jednak zwykły romans. Motyw dwójki ludzi zagubionych na pustym statku, niczym na bezludnej wyspie, nadaje się bowiem do poruszenia wielu różnych wątków. Motyw podróży jest w tym przypadku oczywisty, a do tego dochodzą rozważania nad tym, co pcha nas – ludzi – do działania i czego tak naprawdę pragniemy w życiu.
Film daje nam dojrzałą opowieść o podejmowaniu trudnych decyzji i poświęcaniu się dla drugiego człowieka. A wszystko pod przykrywką science-fiction. Intrygujące, prawda?
W Pasażerach aktorstwo stoi na wysokim poziomie. Chris Pratt i Jennifer Lawrence to świetnie dobrana para. Relacja między ich bohaterami nie jest prosta, ponieważ na skutek pewnych wydarzeń dokonują trudnych wyborów, często niejako wbrew sobie. Widz podczas seansu może niejednokrotnie złapać się za głowę i wykrzyknąć: „Co on/ona robi?!”. A jednak po chwili namysłu dochodzi do wniosku, że postąpił by tak samo. Tej parze należą się wyrazy uznania za sprawienie, że to wszystko wypadło przekonująco.
Na wzmiankę zasługuje też Michael Sheen. W filmie o miłości ciężko bowiem grać kogoś bez serca, a jego kreacja Arthura – barmana-androida – jest nie tylko mądra, lecz także zabawna. Wprowadza element moralizatorski do opowieści.
Jednak tym, co w Pasażerach najlepsze, jest muzyka Thomasa Newmana. Często w filmach zdarza się, że aktorom ciężko odegrać uczucia, jakie w danej chwili przepełniają bohatera. Jest to wręcz niemożliwe. I tu z pomocą przychodzi właśnie muzyka. Ona w pełni wyraża to, co niewyrażalne. To dzięki niej scena „spaceru wśród gwiazd” Jima i Aurory jest aż tak przejmująca.
Efektom specjalnym niewiele można zarzucić. Statek „Avalon” robi wrażenie, a od wybuchów można poczuć niemal fizyczny gorąc z ekranu. Zdarzają się oczywiście pewne wpadki i niedociągnięcia, chociażby tylko jeden nagrzany przedmiot w całym pomieszczeniu, w którym temperatura znacznie przekracza przyjęte normy.
Wszystko to stanowi jednak tło opowieści. Widz cały czas ma z tyłu głowy widmo rozprzestrzeniających się na statku awarii (które swoją drogą zainicjowały wybudzenie głównych bohaterów), jednak schodzi to na drugi plan, gdy obserwujemy rozwój relacji między Jimem i Aurorą.
Pasażerowie to dobry film, który ciężko jednoznacznie zakwalifikować do jakiejś kategorii. Dlatego warto polecić go wszystkim. Zarówno tym, którzy lubią kino science-fiction, jak i tym, którzy idąc na seans, oczekują emocji i wzruszeń.