Od samego początku czułem się jak bohater „Trocin” Vargi. Delegacja, pociąg, druga klasa – choć ten w książce chyba podróżował pierwszą… Przyjechałem na dworzec trochę wcześniej, znalazłem właściwy peron, później szybka zmiana i po chwili byłem w pociągu. Nie zdążyłem usiąść jak potrącił mnie pewien jegomość. Z dużą torbą sportową na ramieniu szeptał: piwo-piweczko, piwo-piweczko! Nie przeprosił…, pewnie w ciągu całego dnia ciężkiej „pracy” potrąca setki takich jak ja, znudziło mu się przepraszać.
Siedzę. Rozejrzałem się po wagonie, prawie każdy z laptopem, tabletem, komórką, czasem z Vivą lub Galą. W końcu „społeczeństwo informacyjne”! Trzeba wiedzieć jak wyglądał ślub X albo co na fejsbuku napisała Y.
Po 30 minutach dosięgnął mnie swąd taniej kiełbasy i odgłosy mlaskania. Brakowało tylko zapachu jaja na twardo… Pomyślałem: nie jest źle, naród posila się przed ostatecznym ruchem Putina.
Tylko czy Pendolino to wytrzyma?
Powrót też nie był usłany różami. Miałem więcej czasu niż planowałem więc właściwie pozostało mi bezproduktywne czekanie. Zasiadłem wygodnie w poczekalni dworco-galerii lub galerio-dworca – tego dokładnie nie ogarnąłem – wziąłem „Politykę” i odpłynąłem w zupełnie inny świat.
Niestety nie na długo. Okazało się, że koło mnie usiadł facet z Tourett’em. Może pomyślał, że znalazł kompana, bo sam nie wyglądałem lepiej. Siedziałem w miejscu, gdzie kilka tygodni temu zawalił się dach, więc co chwilę spoglądałem nerwowo w górę. Nie mam wątpliwości, że dla postronnych byliśmy dobraną parą.
W końcu nadeszła odpowiednia godzina i przeniosłem swoje zmęczone cztery litery z poczekalni na peron. Podjechał pociąg, doczłapałem się do wagonu, który został mi przydzielony i… niespodzianka! Zamiast bezprzedziałowego, który rezerwowałem, podstawili trupa z 8 miejscami w przedziale. Chyba nie muszę wspominać, że akurat mój był: pełny, śmierdział potem i wilgocią?
Całe szczęście, po 15 minutach zjawił się konduktor z propozycją zmiany. Tak trafiłem do deliberującej przez telefon, niezbyt poprawną polszczyzną, różowej panny-tulipanny w obcisłych jeansach i mocno zaakcentowanym camel toe. Od niej – mimochodem – dowiedziałem się o trwającym właśnie konkursie bikini (nazywanym zamiennie „konkursem kurewstwa”), który wygrają same najgorsze.
Niestety wysiadła i już nigdy nie dowiem się które to.