Koncert Bena Caplana w klubie „Powiększenie” tworzył zarówno muzyk, jak i publiczność zebrana w warszawskim klubie. Wspólnie wygenerowali szczególny rodzaj energii i masę dźwięków: od melancholijnego mruczenia po krzyk.
Ben Caplan przyjechał do Warszawy bez zespołu. W żadnym razie nie zubożyło to występu Kanadyjczyka – utwory, choć zaprezentowane w bardziej oszczędnej aranżacji nie straciły wiele ze swojego charakteru. Brak towarzystwa na scenie muzyk nadrabiał niezliczonymi anegdotkami i pogawędkami z publicznością. Nie zabrakło żartów o (i przy) alkoholu, toastów za managera i publiczność, opowieści i wspólnego śpiewania. Zwłaszcza wspólne wykonywanie fragmentów piosenek, a czasem po prostu zbiorowy, jednoczesny krzyk muzyka i publiczności dowiodły dwóch kwestii: po pierwsze tego, jak dobry kontakt z publicznością potrafi nawiązać Ben, a po drugie, że nic nie motywuje tak do działania Warszawiaka, jak stwierdzenie, że Krakus robi to lepiej.
Caplan to niesamowita osobowość sceniczna – wykonuje niełatwą muzykę, a przy tym potrafi doskonale wciągnąć słuchacza do swojego świata, sprawić, że staje się on częścią widowiska, mimo iż to ów brodacz z gitarą jest niekwestionowanym bohaterem tego one man show. Prowokuje żartem, zachęca do wspólnego śpiewania. Niezastąpione dzięki temu okazały się wspólne chórki przy „Conduit” i solidne wsparcie zebranych podczas śpiewania „Down to the River”. Między publicznością a muzykiem zaiskrzyło nawet na tyle, że jeden ze słuchaczy wybiegł obrażony w trakcie koncertu.
W Powiększeniu wybrzmiały niemal wszystkie utwory z debiutanckiego albumu „In the Time of the Great Remembering”, zagrane naprzemiennie – na gitarze lub pianinie. Brak perkusji rekompensowały rytmiczne oklaski zebranych. Pojawiło się tez kilka nowych piosenek, a także zaśpiewany na bis cover „What a Wonderfull World” Luisa Armstronga.
Koncert w klubie „Powiększenie” był jednym z tych, na których słuchacz dostaje wszystko, czego można oczekiwac po koncercie: dobrej jakości muzykę, wyjątkową atmosferę i poczucie niedosytu tuż po jego zakończeniu.