Festiwal filmowy, o którym rokrocznie huczała cała stolica, w tym roku przygasł. Choć zaproszono takie gwiazdy jak Bill Nighy czy Wojciech Smarzowski, entuzjazm uczestników był raczej ostrożny. Czy też oni ulegli irańskiej cenzurze?
Na całym świecie znana jest historia Jafara Panahiego, który w marcu 2010, wraz z Mohammadem Rassoulofem został aresztowany i skazany na sześć lat więzienia pod zarzutem kręcenia filmów w opozycji do rządu. Wydano mu również zakaz filmowania i opuszczania kraju przez dwadzieścia lat, co dla twórcy, szczególnie tak ważnego jak irański reżyser, równa się końcowi kariery. To spowodowało szereg protestów uznanych twórców filmowych, jak np. węgierskiego reżysera i scenarzysty Béli Tarra, którzy postanowili pomóc uwięzionemu Irańczykowi. Jednocześnie było to z ich strony zakwestionowanie cenzury, której prawo ma wciąż silny wpływ na społeczeństwo w krajach arabskich. Również Polska, a dokładniej miasto Katowice, dzięki Międzynarodowemu Festiwalowi Ars Independent, stały się w lipcu ziemią, gdzie swoje oburzenie manifestowali nie tylko filmowcy czy producenci, ale też zwykli widzowie. Dzięki temu zebrała się pokaźna liczba fotografii przypominających te wykonywane do kartoteki policyjnej. Warszawa jednak nie potrzebowała organizować żadnych akcji protestacyjnych, wystarczyło na zakończenie Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego wyświetlić ostatni film Jafara Panahiego, nie będący produkcją powszechnie rozumianą pod tym określeniem.
Mimo że Zachód oburzył się na decyzję irańskiego sądu, a na „To nie jest film” Panahiego przybyła bardzo liczna publiczność, wątpliwym jest, by chociaż połowa uczestników tegorocznego WFF znała jego nazwisko. W mediach nie było żadnej wzmianki o pokazie tego dokumentu, mało się też mówiło o samym festiwalu. W internecie chyba najlepiej promującym inicjatywę Stefana Laudyna był portal Filmweb, który zadbał nawet o licznik odmierzający dni do rozpoczęcia tego wielkiego, filmowego wydarzenia. Na mieście rzadko kiedy można było zobaczyć plakaty, gdzieś poza samym centrum. Zaskakującą była jednak możliwość natknięcia się na nie, wiszące na obdrapanych rusztowaniach na ulicy Kredytowej. Automatycznie nasuwało się pytanie: a co z promocją? Przecież to najbardziej prestiżowy festiwal w Polsce! I do tego roku również najdroższy bowiem dziennikarze musieli płacić za akredytację horrendalną sumę, porównywaną do cen z Cannes. Czy faktycznie festiwal filmowy stolicy Polski może mierzyć się z francuskim? Chociaż uznany za jeden z najlepszych europejskich tego typu wydarzeń, zbyt ostro traktował jak dotąd dziennikarzy. A ci, mając wreszcie możliwość uczestnictwa za darmo, w dużym stopniu ją odrzucili.
To właśnie chyba najmocniej razi w tegorocznej edycji WFF – brak dbałości o przyciągnięcie nie tylko prasy, ale i samych widzów. Większość osób zainteresowała się międzynarodowymi pokazami filmów, ponieważ uczestniczyła w nich w latach poprzednich i nie trzeba jej było przypominać, że teraz festiwal odbędzie się po raz dwudziesty siódmy. Pierwszy raz miasto odgrodziło się od inicjatywy Laudyna, która toczyła się gdzieś na uboczu centrum Warszawy. Tłumy pod Kinoteką czy Multikinem były mniejsze niż w rok czy dwa lata temu, a i entuzjazm uczestników nieco bardziej ospały. Czy naprawdę zadecydowała o tym mizerna reklama WFF? Czy może jednak właśnie duży procent widzów znał historię Panahiego i z szacunku wobec niej cierpliwie, w ciszy czekał na pokaz dokumentu „To nie jest film”?
W sobotę 15 października br. informację o podtrzymaniu dla Jafara Panahiego wyroku 6-ciu lat pozbawienia wolności i 20-stu lat zakazu opuszczania granic kraju z powodu wywrotowej twórczości filmowej podała do mediów rodzina wybitnego irańskiego reżysera – o czym poinformował na swojej stronie na Facebooku katowicki Ars Independent. Przez to niedzielny seans filmu nabrał szczególnego wymiaru, ponieważ ukazuje Panahiego jeszcze oczekującego na decyzję sądu. Ci, którzy znali już prawdę przyglądali się jego nieśmiałemu manifestowi z gorzkim smutkiem, inni zaś chłonęli odwagę reżysera. „Nie wolno pisać scenariuszy, kręcić, wyjeżdżać z kraju. Okej, nie było nic o występowaniu.” – mówi Irańczyk do swojego operatora, a słowa te stają się motywem przewodnim całej realizacji. Obchodzenia cenzury nie wymyślono przecież wczoraj.
27. Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy może znów poszczycić się świetnymi produkcjami, choć dla wielu to tylko kilka tytułów wartych uwagi. Konferencje prasowe i Grand Prix „Róży” Smarzowskiego nie zatuszują wielu potknięć, jakie zdarzyły się w tym roku. Szkoda, że WFF stracił wiele na kompletnie niezorganizowanej promocji, choć ci, którzy mimo tego dotarli na seanse będą je dobrze wspominać. Dla jednych najważniejszymi odkryciami były debiuty, jak na przykład „Odlot” Słoweńca Nejca Gazwody, innych to dokument o folk-rockowym duecie The Swell Season najbardziej wzruszył. Trzeba jednak powiedzieć, że to pokaz „To nie jest film” wyrasta ponad wszystkie inne filmy jako chęć wzbudzenia we współczesnym widzu refleksji nad tym, za co wciąż cierpi kino. Tym ważniejsza się ona staje, że dokument Panahiego wyświetlono w 50 rocznicę powstania Amnesty International. Czy naprawdę Zachód jest w stanie mieć wpływ na to, co dzieje się w krajach arabskich? Czy dziś film nadal będzie cenzurowany?