Balansując na granicy fotografii komercyjnej i artystycznej, reportaży z wielkich wydarzeń i dokumentowania codzienności, ukazywania wielkości i zwykłego bycia człowiekiem, fotografowie muzyczni (chociaż nazwa ta wydaje się być mało precyzyjna) towarzyszą gwiazdom estrady od wielu lat obrazami, opowiadając czasem dużo więcej więcej niż biografie i wywiady.
The rock and roll photographer
„To nigdy nie była tylko praca, to było moje życie”, tak o dokumentowaniu amerykańskiej sceny muzycznej lat 60. i 70. mówił Jim Marshall, jeden z najbardziej znanych fotografów muzycznych na świecie. Jego kariera skupiona była na ludziach, a ulubionym tematem stali się muzycy. Jedyny, któremu udało się dostać na backstage ostatniego koncertu Beatles’ów w San Francisco, główny fotoreporter Woodstocku w 1969 roku oraz autor wielu zdjęć muzyków takich jak Jimi Hendrix, Janis Joplin czy Johnny Cash.
Okazje do robienia zdjęć zarówno na scenie, jak i poza nią, wynikały nie tylko z uznania dla umiejętności Marshalla, ale przede wszystkim z jego zachowania wobec artystów. Wzajemny szacunek i zaufanie otwierało wiele drzwi i owocowało materiałem, z którego obie strony były zadowolone. Należy pamiętać, że były to czasy kiedy siła jednego fotoreportera była znacznie większa niż dziś, a każde zdjęcie zapisywało się w historii kultury masowej. Marshall bardzo stanowczo i surowo oceniał, które klatki trafią do publikacji, nie pozwalając na „wycieki” tych wstydliwych czy obraźliwych. Cecha rzadko dziś spotykana w mediach.
Znany z twardego charakteru, świadomy swoich możliwości, jeśli podejmował się zadania wymagał pełnego dostępu do muzyków, życia z nimi przez 24 godziny na dobę, jak w przypadku tworzenia reportażu z trasy koncertowej The Rolling Stones w 1972 roku.
Zdjęcia z koncertów stanowią dużą część dorobku Marshalla, ale to te spokojniejsze, codzienne obrazy są jego najbardziej docenianymi. Dostawał się tam, gdzie inni nie mogli i pokazywał życie rozgrywające się na tyłach scen, w pokojach hotelowych i w autobusach w czasie trasy. Więzi, które tworzyły się między nim a muzykami, dawały nie tylko okazję do uchwycenia najciekawszych momentów ich pracy, ale były właściwie niezbędne do stworzenia prawdziwego, oddającego charakter fotografowanej osoby portretu. Marshall w jednym z wywiadów dla „Rolling Stone” podsumował to w ten sposób: „Mogłem zadzwonić do Janis do domu i powiedzieć, że mamy zrobić kilka zdjęć, a ona odpowiedziałaby – Ok., przychodź! Ufała mi i wiedziała, że mam dobre intencje. Chciałem żeby wyszła dobrze.” Stał po ich stronie.
Jim Marshall pozostał pasjonatem do końca spędzonego w pojedynkę życia, o swoich fotografiach mówiąc: „to moje dzieci”.
Dwie miłości
„Przez ostatnie 40 lat moja fotografia przechodziła różne fazy, ale w tej chwili wydaje się być moim najbardziej naturalnym językiem. Początkowo, moja druga miłość, pierwszą była muzyka”. Anton Corbijn, holenderski fotograf niewątpliwie ma ogromny wkład w rozwój estetyki wizualnej przemysłu muzycznego. Jest reżyserem wielu wideoklipów do piosenek największych zespołów lat 80. i 90., takich jak Nirvana, Metallica, U2 czy Depeche Mode, a także autorem identyfikacji wizualnej tych ostatnich.
Współpraca z Depeche Mode rozpoczęła się od sesji dla New Musical Express. Spotkali się w studiu nagraniowym niedaleko London Bridge. Corbijn umieścił lidera zespołu, Dave’a Gahana z przodu, ostrość ustawiając jednak na stojących dalej członków zespołu. „Sądzę, że Dave się tego nie spodziewał. Od tamtej pory odrzucałem każdą ofertę pracy z nimi, byli zbyt popowi”, wspomina fotograf. Do 1986 roku brzmienie grupy trochę się zmieniło, a poproszony o zrobienie teledysku w Stanach Zjednoczonych, zgodził się. Tym razem artyści bardziej przypadli sobie do gustu, a zaangażowanie fotografa w sprawy grupy zaczęło się stopniowo zwiększać. Po załamaniu nerwowym frontmana i jego powrocie do zdrowia, Corbijn zbliżył się do zespołu w pewien sposób stając się jego częścią. Pomógł w odnalezieniu ich wizualnego stylu prezentowania się, ale przede wszystkim sprawiał, że podczas pracy wszyscy czuli się komfortowo, jak w towarzystwie przyjaciela. Łatwo zauważyć ten sam rodzaj relacji co między Jimem Marshallem a jego modelami.
Anton Corbijn ma na koncie portrety przedstawicieli wielu gatunków muzycznych: Nicka Cave’a, Bjork, Davida Bowie a także Joy Division, zespołu na punkcie którego ma obsesję. W 1979 roku z ich powodu przeniósł się do Anglii. Znane zdjęcia w tunelu i portrety Iana Curtisa z czasem stały się ikonami, a wpływ jaki grupa wywarła na Antonie pchnął go do nakręcenia jego pierwszego długometrażowego filmu „Control”. Film podobnie jak zdjęcia przez niego wykonane jest czarno-biały, bo „pamięć po Joy Division jest czarno-biała”.
Ziarno i głęboka czerń
Fotograficzny język, jakim posługuje się Corbijn wydaje się ponadczasowy. Będąc wiernym klasyce, używając często czarno-białych filmów, wypracował styl fotografowania grup muzycznych rozpoznawalny na całym świecie. Szczególnie znane są jego zdjęcia wykonane panoramicznym aparatem podczas pustynnej sesji z U2. Z zespołem fotograf współpracuje do dziś, budując zapis życia i dokonań jednej z największych współczesnych grup rockowych. Przypisuje mu się „wynalezienie” wizerunku U2. Okładka do „The Joshua Tree” z 1986 i zdjęcia do „No line on the Horizon” reprezentują tą samą estetykę i konsekwencję w działaniu. Bardzo kontrastowe, ziarniste ujęcia pojawiają się również w teledysku do „Electrical Storm”, również przez Corbijna reżyserowanym.
Liczne sesje zdjęciowe (niektóre z cżłonkami zespołu przebranymi w damskie ubrania) zostały zebrane w albumie „U2&i”, będącym połączeniem zdjęć o charakterze typowo dokumentacyjnym, jak i tych bardziej artystycznych. Zespół znajduje wspólny język z Corbijnem, o którego osobowości można powiedzieć jedynie dobre rzeczy. Fotograf jednak nie lubi imprez z powodu swojej niezręczności w kontaktach międzyludzkich. Podobnie jak Marshall, Anton Coribjn pozostaje samotny, kompletnie poświęcając się swoim pasjom.
Wspólny cel
Kiedy dwoje artystów o podobnych poglądach i walczących w tej samej sprawie spotyka się, bardzo prawdopodobnym jest, że zaowocuje to ciekawym materiałem. Antonin Kratochvil, który mimo że fotografował znanych ludzi, jest raczej oddany fotografii społecznej, ukazując dramaty i napięcia międzyludzkie. Sesja z niewątpliwym symbolem walki o pokój i sprawiedliwość, jakim stał się Bono nie jest typowym przedstawieniem gwiazdy muzyki. W zdjęciach tych da się wyczuć elegancję podobną do stylu Corbijna jednak jest coś jeszcze. Niebanalne kadry i charakterystyczna sylwetka z kowbojskim kapeluszem na głowie tworzą klimat fotografii. Jest w nich jakiś spokój a może nawet metafizyka? Na pewno nie pokazują tylko popularnego muzyka, ale także człowieka o dużej charyzmie, działającego w ważnej sprawie.
Od samego początku
Nabil Elderkin jest fotografem muzycznym i reżyserem wideoklipów młodego pokolenia. Do jego klientów zaliczają się m.in. Bon Iver, Nas, Black Eyed Peas czy Seal jednak największy rozgłos przyniosła mu współpraca z Kanye Westem. Będąc na początku swojej kariery, Nabil przypadkowo zaprzyjaźnił się z wtedy jeszcze relatywnie mało znanym raperem. Próbując znaleźć jakieś informacje na jego temat, Nabil natknął się na nieużywaną domenę www.kanyewest.com i postanowił ją kupić. Trzy tygodnie później zapytany przez reprezentanta wytwórni, która postanowiła wydać album jego znajomego, jaką kwotę chce dostać za sprzedaż domeny, poprosił o możliwość wykonania sesji z artystą. Były to pierwsze, ale nie ostatnie opublikowane fotografie muzyka. O tym, że chemia zadziałała świadczy wydany w formie książki album ze zdjęciami zarówno z życia prywatnego Kanye, jak i dokumentującymi koncerty pełne niezwykłych efektów świetlnych. Nabil doskonale wykorzystuje światło i kompozycję stwarzając pełne magii obrazy. Przywiązanie do fotografa, który był autorem pierwszej sesji okazało się silne, a raz zbudowane i nie zawiedzione zaufanie przyczynić się może do komercyjnego sukcesu obydwu stron.
Nie zawsze relacje między fotografem a fotografowanym wyglądają tak dobrze. W dobie paparazzi niewielu ludzi zastanawia się nad wartością zdjęć z wizerunkiem osób publicznych, kierując się raczej tym, kogo ukazują, a nie jak. Za przykład może świadczyć afera dotycząca zdjęć Beyonce wykonanych podczas występu na Super Bowl. W sieci pojawiły się fotografie ukazujące piosenkarkę w niekorzystnym świetle (chodziło o ekspresję jej twarzy podczas tańca). Niestety co raz w internecie zaistniało, tam pozostaje, a próby usunięcia materiału spotkały się tylko z oburzeniem. Poskutkowało to zakazem publikacji zdjęć z najbliższej trasy koncertowej wykonanych przez kogokolwiek innego niż prywatnego fotografa gwiazdy, Franka Micelotta. Być może pojawią się głosy, że to ograniczanie fotoreporterów, ale sądzę, że ta decyzja jest jak najbardziej uzasadniona. Nie chodzi tu o kreowanie nieprawdziwej, perfekcyjnej postaci, ale o szacunek do fotografowanego człowieka, o którym nigdy nie powinno się zapominać.
Publikacja zdjęć ze względu na charakter serwisu internetowego i temat artykułu ma charakter edukacyjny