Białoruski kameleon
Kiedyś mógł zostać prezydentem całej Rosji, dziś jest najdłużej rządzącym przywódcą w całej Europie. Jedni widzą w nim nieokrzesanego brutalnego polityka, inni ukochanego przywódcę. Mało kto jednak dostrzega w Aleksandrze Łukaszence…wytrawnego polityka.
Umiejętnie lawiruje między Zachodem, a Wschodem już 20 lat bez przerw. Kiedy wokół padały rządy innych postradzieckich przywódców, Kuczmy na Ukrainie, Szewardnadzego w Gruzji czy Ter-Petrosjana w Armenii, jego pozycja lidera była niezachwiana. Mimo upływu lat, wciąż potrafi prowadzić zawiłą politykę zagraniczną, raz współpracując z Unią, a raz z Rosją. Aż dziw, że zaczynał jako wiejski dyrektor sowchozu.
Z chłopa król
Jego kariera polityczna potoczyła się jak w amerykańskim filmie – „od zera do milionera”. Kiedy w grudniu 1991 roku przywódcy Rosji, Ukrainy i Białorusi decydowali o rozwiązaniu Związku Radzieckiego, Łukaszenko był już deputowanym do parlamentu Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Został nim kiedy w 1990 roku jako dyrektor gospodarstwa rolnego z małej wsi wygrał wybory ze swojego okręgu.
Od samego początku swojej kariery Łukaszenko wiedział co i jak mówić, żeby zdobyć popularność. Przy tym, nie był stały w swoich poglądach. Kiedy upadał Związek Radziecki i powstawała niepodległa Białoruś, Łukaszenko popierał proces demokratyzacji, oskarżał komunistów o kryzys państwa oraz sprzeciwiał się zbyt dużej ingerencji państwa w gospodarkę. Kiedy z biegiem lat wyczuł, że Białorusini zaczynają tęsknić za „potężnym” Związkiem Radzieckim i jego opieką socjalną zmienił front. Zaczął odwoływać się do minionej epoki i jej symboli. Popierał jak najbliższe związki z Federacją Rosyjską, spadkobierczynią Związku Radzieckiego, co było zgodne z pragnieniami wielu Białorusinów rozczarowanych problemami gospodarczymi jakie niosła za sobą niepodległość kraju.
Poza politycznym oportunistą, Łukaszenko był także niezłym mówcą. Polityk lubił zabierać głos w każdej praktycznie debacie sejmowej, nawet gdy nie posiadał wiedzy na omawiany temat. Przez swoje wystąpienia z mównicy sejmowej, pełne populistycznych frazesów i prostego języka zyskiwał coraz większą popularność i rozpoznawalność.
Na tropie korupcji
Momentem, który można uznać za kluczowy w politycznej karierze Aleksandra Łukaszenki był 1993 rok. Wówczas, lekko nieokrzesany, ubrany w przyduży pożyczony garnitur, były dyrektor państwowego gospodarstwa rolnego poczuł, że został kimś ważnym w białoruskiej polityce. W czerwcu 1993 roku Łukaszenkę mianowano szefem sejmowej tymczasowej komisji do walki z korupcją. Aleksander Grigoriewicz Łukaszenko był na fali. Z zapałem godnym prawdziwego stróża prawa, rozpoczął śledzenie korupcji na samych szczytach władz. W grudniu 1993 roku, na posiedzeniu parlamentu przedstawił raport ze swoich kilkumiesięcznych zmagań. Choć dokument nie zawierał konkretów i był zlepkiem populistycznych hasłem, w którym Łukaszenko oskarżał np. jednego z deputowanych, że jeździ zagranicznym samochodem, został przyjęty przez parlament. W jednej chwili Łukaszenko dzięki telewizji transmitującej jego przemówienie stał się politykiem znanym w całym kraju i postrzeganym jako bohaterski pogromca korupcji.
Swojski prezydent
Kiedy w czerwcu 1994 roku na Białorusi rozpoczynały się pierwsze w historii wybory prezydenckie Łukaszenko wcale nie był ich faworytem. Wielu obserwatorów myślało, że wygra stary aparat partyjny, który kontrolował media i kasę państwową. Czas antenowy miał ograniczony niemal do zera, stąd Aleksander Grigoriewicz wraz ze swoim sztabem uznał, że musi kontaktować się z wyborcami bezpośrednio. Łukaszenko rozpoczął więc wielkie tournée po całym kraju. Odwiedzał huty, gospodarstwa rolne, fabryki i szkoły. Wszędzie gdzie się pojawił, dawał wielogodzinne przemówienia, które przyciągały setki ludzi.
Po raz kolejny ten prosty człowiek w niemodnym garniturze i z fryzurą zaczesaną „na pożyczkę” swoim prostym językiem, populistycznymi hasłami o wysyłaniu przestępców w Himalaje i obietnicą zbliżenia z Rosją zyskiwał społeczne poparcie. Coraz więcej ludzi wierzyło, że tylko Łukaszenko pokona kryzys gospodarczy szalejący na Białorusi od upadku ZSRR i uzdrowi państwo.
Dla wielu był swoim chłopem z sąsiedztwa, który rozumie ich problemy i nie jest uwikłany w brudną politykę. Łukaszenko umiejętnie te nastroje wykorzystał. W pierwszej turze wyborów Aleksander Grigoriewicz zyskał ponad 40 procent głosów. O ile ten wynik zaskoczył wielu obserwatorów, to wyniki drugiej tury przeszły najśmielsze oczekiwania Białorusinów. Na Łukaszenkę głos oddało 80 procent wyborców. Choć polityka wybrano w demokratycznych wyborach już wkrótce przekonano się, że jego rządy niewiele mają wspólnego z tym słowem, a on sam ma nienasycony apetyt na władze.
Prawie Car Rosji
Kiedy został prezydentem Łukaszenko wykiwał wszystkich. Ci z białoruskich polityków, którzy myśleli, że jest tylko ekstrawaganckim, niewykształconym i prostym politykiem i że kiedy zostanie prezydentem łatwo będzie nim sterować bardzo się pomylili. Po objęciu urzędu Aleksander Grigorewicz otoczył się sztabem zaufanych ludzi i rozpoczął wprowadzanie na Białorusi swoich dyktatorskich rządów. Na początku wysyłając uzbrojone oddziały milicji rozprawił się z polityczną opozycją. Potem posyłając te same oddziały na ulice rozgonił demokratyczne antyrządowe demontracje. W wyniku referendów (wielu ekspertów podważa ich uczciwość) wydłużył sobie kadencję, zmienił flagę państwową, powiększył władze prezydencką oraz zbliżył Białoruś z Rosją. Kiedy dochodziło do tych wszystkim zmian Baćka, (Ojczulek) jak zaczęli Łukaszenkę nazywać Białorusini, postanowił zostać prezydentem….Federacji Rosyjskiej.
Moment, kiedy ogłosił swoje plany wybrał precyzyjnie. Pod koniec lat 90. w Rosji panował kryzys gospodarczy i rosło społeczne niezadowolenie z rządów coraz bardziej schorowanego Borysa Jelcyna. W takiej atmosferze w 1999 roku Rosjanie mieli wybrać nowego prezydenta. Łukaszenko, na mocy podpisanych z Jelcynem umów o powstaniu państwa stowarzyszeniowego Rosji i Białorusi, teoretycznie mógł ubiegać się o fotel prezydenta obu krajów. Nie rezygnując z takiej szansy, zaczął jeździć po całej Rosji i przekonywać zarówno polityków jak i potencjalnych wyborców do swojej kandydatury. Dla wielu Baćka w porównaniu z ledwo stojącym na nogach Jelcynem był postrzegany jako świetny polityk.
– W tamtym okresie Łukaszenko odwoływał się do ludzi radzieckich i to oni go słuchali. Były to czasy najdzikszego rosyjskiego kapitalizmu i kryzysu gospodarczego. Mieszkańcom Rosji Łukaszenko pokazał, że na jego Białorusi nie ma kradnących i wyzyskujących ludzi oligarchów, a w kraju panuje porządek jak za czasów ZSRR. Wielu Rosjan o czymś takim właśnie marzyło – mówi o ówczesnej popularności Łukaszenki Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, autorka bloga „Patrząc na Wschód” i analityk Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Nadzieje Aleksandra Grigoriewicza rozwiał jednak sam Borys Jelcyn namaszczając na swojego następcę Władimir Putina, a to już był polityk innej rangi, z którym Baćko nie miał szans.
„Machiavelli” polityki zagranicznej i wewnętrznej
Po tym, jak nieudało mu się zasiąść za murami Kremla, Łukaszenko zaczął prowadzić politykę lawirowania między Wschodem, a Zachodem starając się jak najbardziej wykorzystać obie strony, głównie finansowo. Biorąc pod uwagę coraz trudniejszą sytuację gospodarczą Białorusi, 16 proc. inflację, wzrost cen produktów spożywczych, ponad 20 proc. bezrobocie i malejące PKB, dziwi że Baćko wciąż utrzymuje się u władzy, a w kraju nie wybuchła rewolucja. – Łukaszenko od wielu lat stosuje podobną taktykę. W 2006 roku kiedy Białoruś dotknął kolejny kryzys gospodarczy, Baćko najpierw zwrócił się o pożyczkę do Moskwy. Kiedy dostał pieniądze zmienił kurs na Zachód. Mówiło się wówczas o demokratyzacji Białorusi. Łukaszenko obiecał Unii Europejskiej demokratyczne wybory, potem wziął pieniądze i znów zwrócił się w stronę Rosji, oszukując Zachód. Taka polityka ratuje jego i gospodarkę przed upadkiem. Był taki czas, po 2011 roku kiedy kryzys na Białorusi sięgnął zenitu. Ludzie, nawet z otoczenia prezydenta mówili, że nie uda mu się utrzymać u władzy, że to już koniec. Tak się nie stało ponieważ Baćka znów wziął kredyt – opisuje politykę Łukaszenki Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz.
Łukaszenko prowadząc swoją podwójną grę, często okłamuje także Rosję. Za ostatni kredyt w wysokości dwóch miliardów dolarów, Baćko obiecał Moskwie uznać niepodległość Abchazji i Osetii czego w końcu nie uczynił. Co więcej publicznie uznał, że dla niego Krym zawsze będzie ukraiński. Gra w lawirowanie między „wielkimi” sąsiadami, w ostatnim czasie staje się jednak dla Łukaszenki coraz trudniejsza. Widząc co dzieje się na wschodzie Ukrainy, Baćka zrozumiał, że z Rosją Władimir Putina nie ma żartów i nie można wiecznie grać jej na nosie. Obecnie Łukaszenko stara się jak najlepiej wykorzystać tlący się na Ukrainie konflikt. Z jednej strony kryzys u granic Białorusi sprawia, że Baćce łatwiej grać na strachu obywateli przed destabilizacją. Ludzie wolą żyć biednie, ale stabilnie. Z drugiej strony poprzez organizowanie w Mińsku rozmów między Moskwą, Kijowem, a Unią chce ponownie ocieplić swój wizerunek na Zachodzie.
Łukaszenko chce mieć również jak najlepsze relacje z Ukrainą, która jest trzecim największym rynkiem zbytu dla towarów białoruskich. Aleksander Grigoriewicz w swojej politycznej grze nie zapomina także o Rosji, której nie może drażnić. Łukaszenko nigdy wprost nie poprze w konflikcie na wschodzie Ukrainy władz w Kijowie, a ostatnio zadeklarował, że Białoruś będzie żywiła dotknięty unijnym embargiem Obwód Kaliningradzki. Jak widać Baćko prowadzi zawiłą i skomplikowaną rozgrywkę polityczną, w której musi jednak pamiętać o jednym: siedzenie na dwóch stołkach równocześnie często kończy się bolesnym upadkiem.