sylwestki logo

Jak się żyje koncertowo?

Co śpiewacie? Gamę C-dur. A teraz? Kurki trzy. Coś jeszcze? Mszę Beethovena. Też w C-dur.

Fot. Maciej Ostrowski

Tak mniej więcej wyglądały moje początki w chórze, zakończone występem w Filharmonii Narodowej w ramach festiwalu beethovenowskiego. Wyobraźcie sobie tę scenę. Grupa trzydziestu, czterdziestu nastolatków. Z nosami w komiksach i grami wideo pod pachą. Gdy nadchodzi dzień koncertu, są zmobilizowani, żeby dać z siebie wszystko. Godziny spędzone na próbach (nieraz okupione wielkimi nerwami) przygotowały ich do tego momentu. W tle delikatnie wybrzmiewają już smyczki strojące się do występu. Lada chwila zaśpiewają.


Do ówczesnego Warszawskiego Chóru Chłopięcego i Męskiego przy Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (w skrócie Warszawski Chór Chłopięcy, a zagranicą Warsaw Boys Choir), dołączyłem w 2. klasie szkoły podstawowej przypadkowo. Nabory przeprowadzano w trakcie zajęć, a ja całkiem lubiłem muzykę. Próbowałem nawet swoich sił w szkołach muzycznych. Do jednej nie zakwalifikowano mnie przez brak koordynacji. W przypadku drugiej nawet nie wiem, jak skończyła się rekrutacja (czasem żartuję, że wciąż czekam na telefon od dyrekcji). Nabory – jako jeden z trzech chłopców ze szkolnej ławki – przeszedłem pomyślnie, a w moje drobne rączki wręczono gruby plik kartek w białej oprawie, który okazał się opisem działalności chóru wraz z  zaproszeniem na pierwsze zajęcia. Na dwa lata dołączyłem do grupy kadetów dopiero szkolonych, by zostać śpiewakami. Finałem tej edukacji okazał się wspomniany koncert z dziełem Beethovena. Patrząc z perspektywy lat, chór dał mi szansę na bliższy kontakt z muzyką.

Fot. Maciej Ostrowski


Obecnie spotykamy się dwa lub trzy razy w tygodniu na dwugodzinne próby. Rozpoczynamy od emisji głosu, by wprawić w ruch nasze struny głosowe, a po kwadransie przechodzimy do repertuaru. Najczęściej śpiewamy w pozycji siedzącej, ale rozśpiewujemy się już na stojąco. Jest to dość wyczerpujące zajęcie – nigdy nie miałem problemów z gardłem spowodowanych długimi próbami, ale słyszałem o takich przypadkach. Myślę, że to kwestia techniki. Zdarzyło mi się natomiast dwukrotnie stracić głos, najprawdopodobniej w związku z wielością wykonywanego materiału, przechodzonym przeziębieniem i ogólnie złym stanem powietrza w Warszawie (upieram się, że smog to największy wróg śpiewaka). Próby bywają intensywne. Jeśli oglądaliście „Whiplash”, wiecie, co mam na myśli. Sami chórzyści to równocześnie wrażliwcy, ale i osoby muzycznie zaprawione w boju. Dziesiątki godzin spędzone z partyturą w dłoni w maksymalnym skupieniu robią swoje. W trakcie prób nieraz wylewamy siódme poty, katorżniczo powtarzając repertuar. Nieraz znajdujemy się w sytuacjach stresujących, które wymagają od nas wręcz żołnierskiej dyscypliny. To nie jest zajęcie dla ludzi o słabych nerwach. Nie zmienia to jednak faktu, że najmilsze chwile w chórze to te, gdy możemy wyciszyć się od koncertowego zgiełku. Wspólnie wyjść na miasto. Albo pośpiewać bez nerwów w sezonie artystycznej posuchy. W takich momentach przerysowane, perfekcjonistyczne przesłanie „Whiplasha” zwyczajnie nas nie obowiązuje.

Z Tomkiem Grodeckim, barytonem w Warszawskim Chórze Chłopięco-Męskim rozmawiał Mateusz Godlewski

Pierwsze wyniki World Press Photo
1 lutego ogłoszono pierwsze wyniki tegorocznego największego konkursu fotograficznego świata...
Debiut reżyserski Piotra Fronczewskiego
2 lutego w Teatrze Ateneum odbędzie premiera przedstawienia „Ja, Feuerbach”....
Lux Veritatis donosi na KRRIT

Protesty Lux Veritatis przeciwko decyzji KRRIT trwają od czasu nie...

Warsztaty fotograficzne "Codzienna przestrzeń"
Serdecznie zapraszamy uczniów szkół ponadgimnazjalnych z warszawskiego Śródmieścia na bezpłatne...