C-BooL: „Lata 90-te zaszczepiły we mnie miłość do muzyki elektronicznej”
Grzegorz Cebula (C-BooL) jest twórcą muzyki klubowej i jednym z najbardziej znanych DJ-ów w Polsce. 35-letni artysta pochodzi z Pyskowic, niewielkiego śląskiego miasteczka, w którym mieszka z rodziną. Od 18 lat prowadzi imprezy muzyczne w Polsce i za granicą (m.in. w Niemczech, Austrii, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych). W 2010 roku jego nagranie Body & Soul stało się imprezowym hitem. Po 6 latach C-Bool znów podbił europejskie listy muzyczne utworem Never Go Away. Piosenka zyskała miano najlepszego przeboju 2016 roku podczas gali Eska Music Awards, a liczba wyświetleń teledysku w serwisie YouTube przekroczyła 26 milionów. Z C-BooL’em spotykamy się w warszawskim klubie Hulakula.
Wiem, że nad utworem Never Go Away pracowałeś w większości sam — napisałeś tekst, stworzyłeś melodię, wyprodukowałeś nagranie i zająłeś się promocją. Który z tych etapów był dla Ciebie najtrudniejszy?
Gotowe nagranie rozesłałem do stacji radiowych i czekałem. Właśnie to czekanie było najtrudniejsze. Zastanawiałem się, które radio da mi szansę, które zagra numer jako pierwsze. W ostatnich latach wysłałem około 10 kawałków do różnych stacji i żadnego z nich nie zagrano. Przy Never Go Away miałem jednak jakieś dobre przeczucia, bo wcześniej testowałem ten kawałek w klubach.
Na czym polega testowanie kawałka?
Jako DJ, mam możliwość sprawdzenia, jak na moje nagrania zareaguje publiczność, jeszcze przed oficjalną premierą. Mam wtedy pogląd na to, co można jeszcze w nagraniu ulepszyć lub poprawić. Pierwotną wersję Never Go Away (bez nagranego wokalu) grałem na imprezach i obserwowałem reakcje ludzi. Wersja dla DJ-ów zaczyna się od intro, później następuje wyciszenie ze sfiltrowaną gitarą, która wprowadza główny motyw nagrania. Kiedy zagrałem kawałek po raz pierwszy w klubie, właśnie w momencie tego wyciszenia, ludzie zaczęli klaskać do rytmu, choć nagranie słyszeli pierwszy raz. Na kolejnej imprezie publiczność zareagowała dokładnie tak samo, dokładnie w tym samym momencie. Nie mogłem w to uwierzyć!
Czy, jeśli chodzi o muzykę klubową, warstwa literacka też jest ważna?
Cenię sobie utwory, które opowiadają jakąś historie. Jest jednak w muzyce klubowej mnóstwo powtarzanych w wielu nagraniach, sprawdzonych tekstów, takich jak na przykład „move your body” czy „put your hands up”, które od lat 80. na parkietach sprawdzają się świetnie. Ta muzyka ma być łatwa, lekka i porywać do tańca.
No tak, ale ludzie przy muzyce elektronicznej nie tylko bawią się w klubach. Słuchają jej w domu, podczas jazdy samochodem…
Masz rację. Kiedy 13 lat temu zaczynałem przygodę z produkcją, myślałem tylko o tym, żeby ludzie chcieli bawić się przy mojej muzyce. Dzisiaj chcę, żeby słuchając jej poczuli coś więcej.
To znaczy? Co jest Twoim muzycznym celem?
Piosenki dzielą się na te, które słyszymy przypadkiem np. w radiu (i na tym koniec) oraz te, które wprowadzają w pewien trans. To dla mnie wielki komplement, kiedy ktoś mówi, że słucha mojego utworu od 4 godzin i nie może przestać, albo obserwując statystyki widzę, że jedna osoba przesłuchała nagranie powiedzmy 200 razy. To znaczy, że utwór w pewien sposób uzależnia. I właśnie to uzależnienie słuchacza jest chyba moim muzycznym celem.
W jaki sposób dobierasz muzykę na swoją DJ-ską playlistę?
Mam prosty sposób, który sprawdza się u mnie od lat. Wygląda to tak: mniej więcej raz na dwa tygodnie, przesłuchuję muzyczne nowości. Każdy numer przesłuchuję dość szybko — na początku, w środku i na końcu. Dokonuję wstępnej selekcji. Później, w czasie jazdy samochodem, przesłuchuję wybrane już numery jeszcze raz — a dodam, że bardzo dużo podróżuję — w ciągu ostatnich 4 miesięcy przejechałem 32 tysiące kilometrów! Jeśli jakiś numer porwie mnie podczas odsłuchu w samochodzie, wtedy wiem, że mogę śmiało go zagrać w klubie i z dużym prawdopodobieństwem sprawdzi się na parkiecie. Oczywiście mam też wiele sprawdzonych klasyków, które umiejętnie miksuję z aktualnymi hitami i nowościami.
Wokalistka utworu Never Go Away nazywa się Giang Pham i pochodzi z Wietnamu. W jaki sposób ją poznałeś?
Przeszukiwałem jeden z branżowych portali, na którym wokaliści umieszczają swoje nagrania. Początkowo wybrałem dziewczynę z Los Angeles, jednak kiedy wszystko było już uzgodnione, okazało się, że miała wypadek. Doznała urazu głowy i do śpiewania mogła wrócić dopiero za kilka miesięcy. Nie chciałem czekać. Szukałem dalej i tak trafiłem na Giang.
Czy podczas pracy nad utworem, spotkałeś się z nią na żywo?
Nie, porozumiewaliśmy się tylko za pośrednictwem internetu. Nagranie ze swoim wokalem odesłała mi 24 grudnia zeszłego roku. Godzinę przed kolacją wigilijną.
To piękny prezent.
Takie prezenty mógłbym dostawać co roku.
Uwielbiam Never Go Away, ale niestety muszę o to zapytać. Występ Giang Pham podczas gali Eska Music Awards 2016 w Szczecinie niespecjalnie spodobał się publiczności. Giang miała problem z dopasowaniem się do melodii, a internauci pisali, że fałszowała.
Przyznam, że wokalnie występ Giang nie wyszedł tak, jak się spodziewałem. Mogę tylko powiedzieć, że Giang była po dwudniowej podróży z Wietnamu do Polski, a później ze Śląska do Szczecina. Na galę jechaliśmy samochodem. Okazało się, że Giang ma chorobę lokomocyjną, a do podróży samochodami, nie jest przyzwyczajona. W stolicy Wietnamu Hanoi, skąd pochodzi, ludzie przemieszczają się głównie na skuterach. Mógłbym mieć żal, że nie przygotowała się lepiej, ale myślę, że nie wiedziała, co ją czeka. Skala wydarzenia chyba ją przerosła, co objawiło się ogromnym stresem na scenie. To był jej pierwszy poważny koncert. Wszystko było dobrze, gdy ćwiczyliśmy w hotelu przed występem, ale podczas występu… Po prostu zjadł ją stres. Dwa dni później na Gali RMF FM i Polsatu występ wypadł według mnie znacznie lepiej. Po galach publikowałem na moim fanpage filmiki, gdzie Giang śpiewa na żywo.
Chciałeś udowodnić słuchaczom, że naprawdę potrafi śpiewać.
Tak, bo Giang ma piękny głos! Pewnie łatwiej byłoby puścić playback podczas jej występu na gali, ale chciałem dać jej szansę. Nie po to ściągałem ją tutaj z Wietnamu.
W październiku odbyła się premiera utworu Magic Symphony, w którym także pojawia się Giang. Śpiewa o chłopcu, który zawsze chciał, żeby ludzie tańczyli, a w głowie słyszał magiczną melodię. Pomyślałam, że to chyba o Tobie.
Tak. Kiedy miałem 8 lat i później, przez całą szkołę podstawową, przynosiłem na szkolne dyskoteki kasety i boomboxa. Cała klasa tańczyła w parach, chłopcy i dziewczyny, a kiedy kończyła się kaseta, wszyscy czekali, aż Grześ coś znowu włączy. To było niesamowite uczucie! Już wtedy wiedziałem, że granie sprawia mi wielką przyjemność. Pierwszą imprezę, za którą dostałem wynagrodzenie, poprowadziłem w wieku 17 lat. Teraz mam 35, czyli jestem już pełnoletnim DJ-em
Co się zmieniło przez te 18 lat?
Nauczyłem się wielu rzeczy, ale jedno się nie zmieniło — moje podejście do tego co mogę zagrać, a czego nie. Już jako chłopiec wiedziałem, że nie zagram czegoś, co osobiście mi się nie podoba. Choćby było to niezwykle popularne i było na pierwszych miejscach list przebojów. Jeżeli ja tego nie czuję — nie zagram.
Jakiej muzyki nigdy byś nie zagrał?
Szanuję słuchaczy każdego gatunku, jednak osoby z mojego otoczenia dobrze wiedzą, że nie przepadam za klimatami disco polo. W latach 90., kiedy pojawił się ten rodzaj muzyki, już jako dzieciak potraktowałem go obojętnie. Nie porwała mnie fala hitów z popularnego programu Disco Relax i jak widać, nie zmieniło się to do dziś.
Lata 80. i 90. to też narodziny polskiego rapu. W dodatku pochodzisz ze Śląska, stolicy hip-hopu!
Paktofonika, Kaliber44 i Ciemna Strona Miasta to były świetne rzeczy! Najczęściej chyba słuchałem Liroya, do tej pory mam kilka jego kaset, ale te klimaty były tylko dodatkiem do tego, co kręciło mnie muzycznie najbardziej. Właśnie lata 90. zaszczepiły we mnie miłość do muzyki elektronicznej.
Pod Twoimi teledyskami na YouTube pełno jest komentarzy od Polaków. Wszyscy z niedowierzaniem piszą, że to nasze, polskie. Lubisz takie wpisy od rodaków?
Nawet nie wiesz, jak często słyszę: „Ojej! Myślałem, że to zagraniczne!”. Z jednej strony to miłe, a z drugiej uważam, że w ten sposób ujawnia się nasz mały narodowy kompleks. Nic, co podbija międzynarodowy rynek muzyczny, nie może być polskie. Oczywiście nie mówię o niszowej muzyce. Polacy wygrywają konkursy chopinowskie, co jest godne podziwu, ale nie wywołuje już takiego szoku. Mało polskich wykonawców zrobiło numery po angielsku, które przebiły się nawet u nas medialnie. Nie ma w Polsce, tak jak na zachodzie, kultu DJ-a, nie ma mainstreamowych artystów muzyki tanecznej, takich jak Calvin Harris, David Guetta, Avicii. Stąd pewnie panuje pogląd, że jak coś jest zagraniczne, to prawdopodobnie jest lepsze. A tu nagle niespodzianka, chłopak z Pyskowic zrobił zagranicznie brzmiący numer i pewnie stąd takie zdziwienie.
Wkurza cię to?
Uważam, że nie jesteśmy gorsi, mamy takie same szanse na zrobienie dobrej muzyki, używamy tych samych sprzętów… Ale podejścia rodaków nie zmienię, taką mamy mentalność.
A jaka była najlepsza informacja zwrotna, jaką usłyszałeś od swojego fana?
Fani piszą bardzo fajne rzeczy na portalach społecznościowych. To cieszy i motywuje. Jednak lubiłem zawsze takie momenty w klubie, kiedy ktoś podchodził do mnie podczas imprezy, nie znając nawet mojej DJ-skiej ksywy, i mówił coś w stylu „Stary, grasz super muzę! Dawno nie było tu takiej imprezy!”. Oczywiście w klubach jest wiele dziwnych, niekoniecznie przyjemnych akcji — czasami ktoś podchodzi i mówi „Co to jest?! Możesz zmienić tę muzykę?!”. Często są to ludzie już mocno pod wpływem. Ja wtedy grzecznie, lecz stanowczo odmawiam. Jestem otwarty na ludzi i ich potrzeby muzyczne w klubie, ale z chamami nie dyskutuję.
Jesteś najbardziej popularnym DJ-em w Polsce i artystą znanym na arenie międzynarodowej. Masz pełne predyspozycje do tego, żeby stać się celebrytą i tak się zastanawiałam… Dlaczego celebrytą nie jesteś?
Za bardzo cenię sobie rodzinne życie i czas spędzany z bliskimi mi osobami. Myślę, że brylowanie na ściankach, wśród ludzi, którzy sztucznie się do ciebie uśmiechają, a za plecami już niekoniecznie dobrze o tobie mówią nie jest dla mnie. W świecie muzycznym znam wielu wartościowych i ciekawych ludzi, ale nie oszukujmy się, wszyscy stanowią dla siebie konkurencję. Nie podchodzę do nikogo jak do wroga, każdy ma u mnie zerowy rachunek na początku, ale wiesz, to się widzi po gestach, małych szczegółach w zachowaniu, czy ktoś ci kibicuje, czy tylko czeka, aż powinie ci się noga.
Czujesz, że to nie Twój świat?
Tak, może dlatego, że pochodzę z 18-tysięcznego małego miasta. Nie chcę przeprowadzać się do Warszawy, bo to niczego nie zmieni. To co robię, mogę robić tak naprawdę wszędzie. Jestem gościem z Pyskowic, który zrobił coś, czego wielu artystom ze stolicy nigdy się nie udało. Jestem dumny z tego, do czego doszedłem. Nie mam managera ani specjalisty od PR i jakoś jeszcze sobie z tym wszystkim radzę.
O rany, faktycznie nie masz managera, na wywiad umawialiśmy się osobiście. To się zdarza bardzo rzadko!
Uważam się za zwykłego gościa i chcę sam załatwiać swoje sprawy. Czasami ktoś z kim rozmawiam, dowiaduje się, że C-BooL to ja. Wtedy się dziwi i mówi: „Naprawdę to twoje nagranie? Uwielbiam je! A ty tu po prostu stoisz i tak normalnie ze mną rozmawiasz?!”. A jakie mam powody do tego, żeby rozmawiać nienormalnie? Tak samo dzieje się w klubach. Poznaję managerów, którzy oprowadzają mnie, pokazują garderobę, chwilę rozmawiamy. Nagle słyszę, jak ze zdziwieniem mówią „Ale z ciebie jest normalny facet!”. I znowu pytam, jakim mam być facetem? Robię muzykę, gram dla ludzi, dostaję za to pieniądze, to moja praca. Nie mam zapędów gwiazdorskich i mam wrażenie, że ochota na to już nigdy nie przyjdzie.
Niedawno Never Go Away przekroczyło na YouTube 26 milionów wyświetleń, a niedługo przekroczy 27. Nie przerażają Cię te liczby?
Nie. Te liczby bardzo motywują i mogą tylko napędzić do robienia jeszcze lepszej muzyki.