Rafał A. Ziemkiewicz to dziennikarz z wieloletnim doświadczeniem, znany z wyrazistych i często – jak sam to określa – „niemodnych” poglądów. W rozmowie z „PDF-em” opowiada o podziałach i problemach w polskich mediach, oraz o wyzwaniach, jakie współcześnie stoją przed dziennikarzami.
Jak polskie media wypadają w porównaniu z zachodnimi?
Nie śledzę zagranicznych mediów na tyle, aby dokonywać zobowiązujących porównań, ale według mojej wiedzy najlepiej wciąż jest w Ameryce. Tam jeszcze przynajmniej starają się zachowywać jakieś pozory obiektywizmu. W Europie natomiast doszło już do takiego podporządkowania mediów dysponentom, że np.: gdy niemiecki dziennikarz przychodzi do pracy, podpisuje zobowiązanie, że będzie służył idei europejskiej oraz walczył z nietolerancją. Cokolwiek to znaczy, to jest to podstawa do kontrolowania go i wyrzucenia. Gdy pracowałem jeszcze w „Newsweeku”, wybuchł spór o okładkę związaną z Jedwabnem. Jak wiadomo tytuł należy do Amerykanów, a wydawcą był wtedy niemiecki koncern Axel Spienger. Niemcy, uważając za oczywiste, że wydawca ma prawo ingerencji w publikowane treści żądali zmiany okładki, Amerykanie natomiast, do których odwołał się redaktor naczelny, uznali, że taka ingerencja w pracę redakcji jest niedopuszczalna i zabronili jej. To dobrze obrazuje różnicę w podejściu do dziennikarstwa między Europą a Stanami.
A jak jest w Polsce?
Sytuacja przypomina trochę PRL – mamy dziennikarzy opozycyjnych, których trudno rozliczać z obiektywności przy takiej nierównowadze na rynku mediów. Z drugiej strony są dziennikarze rządowi, którzy w dużej mierze pełnią funkcję agitacyjno-propagandową. I na tą spuściznę dawnego systemu, gdy media służyły władzy, a nie społeczeństwu, nakładają się mechanizmy współczesne, wynikające z kryzysu demokracji.
Co Pan ma na myśli?
W Ameryce nazwano to „brand journalism”, czyli uzależnieniem mediów od koncernu w którym działają. Na Zachodzie tym „brandem” są wielkie firmy, w Polsce zaś Platforma Obywatelska, czy szerzej rozumiany establishment. Dla większości dziennikarzy-gwiazdorów, tych z mediów elektronicznych, misja polega na wmawianiu Polakom, że wszystko jest w porządku, zwalczaniu „siania defetyzmu” i niedopuszczaniu do krytyki władzy.
Po której stronie podziału na rządowych i opozycyjnych umieściłby Pan siebie?
Ja staram się, zgodnie z moją zasadą życiową, być żołnierzem spraw, a nie osób czy ugrupowań. A te wartości, którym staram się służyć, są obecnie niemodne. Władza się od nich odżegnuje, albo nawet jeśli je popiera, to robi to w sposób, który uważam za obłudny, jak np.: Marsz Prezydencki na 11 listopada. I to zdecydowanie bardziej mnie sytuuje po stronie opozycyjnej. Chociaż nie uważam siebie za dziennikarza w ścisłym tego słowa znaczeniu.
A za kogo?
W Ameryce mówi się na to writer czyli dosłownie „pisarz”, bo słowo „publicysta” (publicist) oznacza tam człowieka zajmującego się PR-em. Od ponad 20 lat z wyboru nie mam żadnego etatu, publikuję swoje teksty w różnych gazetach. Dzięki Bogu i 11 hektarom, jakoś sobie z tym radzę. Jednak takich osób jak ja jest dosłownie kilku.
Jakie cechy powinien mieć dobry dziennikarz?
Przede wszystkim talent. Musi potrafić zwięźle ująć temat, przedstawić go w sposób ciekawy i wydobyć istotę sprawy, bo w dzisiejszym świecie odbiorca nie może nam poświęcić dużo uwagi. Natomiast druga rzecz, która tworzy dziennikarza, to brak wyspecjalizowania w jakiejkolwiek wąskiej dziedzinie. Na każdy temat trzeba coś wiedzieć, ale też nie za dużo.
Dlaczego nie za dużo?
Bo staje się niewolnikiem szczegółów. „Drzewa mu zasłaniają las”, jak mówi przysłowie. A chodzi nie o to, żeby znać te wszystkie detale, tylko żeby wiedzieć, gdzie ich w razie czego szukać. Mam na myśli to, co Wiktor Suworow mówił o szpiegach: dla „szpiona” nie ma nieważnych wiadomości czy nieciekawych ludzi. Trzeba tylko wiedzieć, czego się szuka, wszystko wyselekcjonować i jakoś wykorzystywać. Tak samo jest w dziennikarstwie. Im dziennikarz ma rozleglejsze pole działania, tym lepiej.
Co jeszcze jest potrzebne oprócz talentu i szerokich zainteresowań?
Dziennikarz musi mieć świadomość, że w wielu sytuacjach będzie stawał przed wyborem między tym, co dla niego bardziej korzystne, a tym co bardziej przyzwoite. Musi wiedzieć, że to czego się podjął, to nie jest zwykły zawód, ale swego rodzaju służba, która stawia pewne szczególne wymagania, dla których czasem trzeba np. zrezygnować z możliwości awansu czy innych korzyści.
Co jest najtrudniejsze w tym zawodzie?
W tej chwili najtrudniej jest z pracy dziennikarskiej utrzymać rodzinę. Przez to, że z jakiegoś powodu rozniosło się, że to jest fajny zawód, ogromne rzesze ludzi chcą w nim pracować. Jak Boga kocham, nie mam pojęcia, gdzie ci oni wszyscy znajdą pracę, bo media już od paru lat starają się raczej zwalniać niż zatrudniać. A jeśli ludzi jest nadmiar, to wydawcy ich nie szanują. Kiedy ja zaczynałem pracę, to jeszcze właściciele mediów uważali dziennikarzy za osoby w jakiś sposób szczególne. Można było pracować na swoje nazwisko, rozwijać się. Mediom na tym zależało, bo uważały, że jak ktoś się rozwinie będzie miał rozpoznawalne nazwisko, to jest to jakiś kapitał.
A jak jest obecnie?
Zwyciężyła niestety opcja traktowania dziennikarzy jak nie przymierzając „Murzynów na plantacji”, co znaczy, że mają tyrać i trzymać „gębę” na kłódkę, a jak się komuś nie podoba to „won, jest dziesięciu na twoje miejsce”. To jest oczywiście zachowanie głupków, którzy nie rozumieją, że dziennikarze to kapitał mediów i jeśli się prowadzi taką politykę, to się po prostu później nie ma kontentu. Koncerny medialne starają się mieć pracowników anonimowych, tak, żeby każdego zawsze móc wymienić. Większość dziennikarzy pracuje na tzw. „umowach śmieciowych” albo jako jednoosobowe firmy. Przy braku konkretnych regulacji prawnych statutu dziennikarza, nie mają oni praktycznie żadnej ochrony w stosunkach z pracodawcą. Obronić może jedynie znane nazwisko, ale bardzo trudno sobie je obecnie wyrobić. Wydawca już w tym nie pomaga, a często wręcz przeszkadza. A to jest dla dziennikarza najważniejsze. Na szczęście są jeszcze sposoby, by to osiągnąć, np. pisząc blog.
A właśnie, jak Pan ocenia polskich blogerów?
Samo pisanie bloga nie jest złym pomysłem, jeśli się to umie zrobić ciekawie i jeszcze coś od siebie dodać. Ale ta subkultura blogowa ma swoje wady i śmieszności. Najzabawniejsze jest dla mnie to, że ludzie zajmujący się blogowaniem wiele czasu poświęcają na przekonywaniu, że są dumni z bycia blogerami, którzy nie pracują w żadnej instytucji medialnej. Jednak kiedy tylko dostaną propozycje, że mogą coś opublikować w gazecie, to jeszcze nie słyszałem o przypadku, żeby odmówili.
Wspomniał Pan o obiektywizmie. Na jest w ogóle możliwe zachowanie obiektywizmu we współczesnych mediach?
Na tyle, na ile służy się jakimś sprawom czy wartościom, a nie partiom czy grupom interesów. Sztuka polega na tym, żeby mieć określone przekonania, nie ukrywać ich i pozostać im wiernym. Stale trzeba dokonywać wyborów, co jest ważne, a co nie. Co jest przykrywką, wrzutką PR-owską, a co jest tematem rzeczywiście istotnym. Niestety nasze decyzje często utrudnia fakt, że musimy się liczyć z czytelnikiem, który nie zawsze chce mieć rzeczy poważne i mądre. Ostatnio w tygodniku „Do Rzeczy” została zamieszczona istotna społecznie „mapa wydatków publicznych”, na której było rozrysowane, na co dokładnie idą pieniądze podatników. Dotyczy to każdego i każdy powinien ją znać. Jednak reakcje innych mediów na ten materiał były zerowe.
Dlaczego?
Bo w tym samym czasie konkurencyjny tygodnik dał na okładce Tomasza Lisa z ręką umoczoną w keczupie, z tekstem nie wnoszącym absolutnie nic nowego i z tego zrobił się ogromny szum. Niestety czasem tak jest, że musimy zajmować się pewnymi sprawami, chociaż uważamy je za nieistotne, dlatego że tego od nas oczekują czytelnicy. Nie jest to sytuacja komfortowa, choć uważam, że pewna doza pokory wobec odbiorcy jest ważna. Nie należy z tym jednak przesadzać, bo są dziennikarze, których właśnie nadmierna pogoń za poklaskiem sprowadziła na manowce i doprowadziła do upadku.
Czy to iż zarówno media, jak i odbiorcy zajmują się błahymi tematami, wynika bardziej z oczekiwań odbiorców, czy jednak z decyzji twórców mediów, gdyż łatwiej jest poruszać takie tematy niż te poważne?
Jest to trochę pytanie na zasadzie „Co było pierwsze – jajko czy kura?”. Klient kupuje tylko to, co jest w sklepie, więc na początku zawsze jest decyzja dysponentów mediów, którzy rzucają pewne tematy i upowszechniając je wywołują wrażenie, że są ważne. To świadome manipulowanie ludzkimi emocjami, gdyż media współczesne to media obrazkowe, a obrazek nie przenosi informacji merytorycznej, tylko czyste emocje. Łatwo jest nimi manipulować i sprawiać wrażenie, że te emocje będą coraz silniejsze. Jak już się wytresowało człowieka wywołując w nim strach albo gniew, to można powiedzieć: „on sam tego chce”. Ale chce tego bo ktoś go w taką stronę skierował. To jak uzależnianie klientów od cukru czy glutamianu przez koncerny spożywcze.
Istnieją obecnie dwa podejścia do dziennikarstwa. Pierwsze zakłada, że trzeba się starać zachować w maksymalnym stopniu obiektywizm, a drugie, że należy jasno zaangażować się po którejś ze stron i ją wspierać. Które z tych pojeść jest lepsze?
W pełni obiektywny to jest jedynie Pan Bóg, ale nie każdy w Niego wierzy. Dlatego przychyliłbym się do tego drugiego poglądu, przy czym trzeba właściwie rozumieć czym jest jedna i druga strona. Całą rzeczywistość można opisać jako spór pewnych uczciwych wartości. Nie mówię tu o sporze wartości z antywartościami – chodzi o takie wartości, które są imponderabiliami, ale stoją do siebie w sprzeczności – jak np. wolność i równość. Albo swoboda działania i sprawiedliwość społeczna. W takim wypadku trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron i nie ukrywać po której.
Ma Pan doświadczenie ze wszystkimi rodzajami mediów. Które z nich daje, największą swobodę w przedstawianiu rzeczywistości?
Największą swobodę ma człowiek z kartką i długopisem. Zwłaszcza jeśli to co napisze, opublikuje na swoim blogu, który ma mały zasięg. Jeśli chce dotrzeć do większej grupy odbiorców, to musi się dogadać z jakimś portalem i już jego swoboda jest mniejsza. Jak chce drukować w gazecie, to się musi dogadać z redakcją. Ale z redakcją gazetową i tak się łatwiej dogadać niż z telewizyjną. Po prostu im więcej jest komplikacji, inwestycji, tym więcej jest decydentów i więcej kompromisów trzeba z nimi zawrzeć.
Rafał A. Ziemkiewicz (ur. 13 września 1964 roku w Piasecznie) – polski dziennikarz, publicysta, pisarz science fiction. Absolwent filologi polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Karierę dziennikarską rozpoczął w tygodniku „Najwyższy CZAS!”. Publikował teksty m.in. w: „Gazecie Polskiej”, „Wprost”, „Newsweeku”, „Przewodniku Katolickim”, „Uważam Rze”, „Do Rzeczy”, i „Rzeczpospolitej”. Pracował także w stacjach radiowych (Radio Wawa, Radio Vox FM, Radio Plus, oraz Polskie Radio) telewizyjnych – (TVP, TV Biznes, TV Republika) oraz w biurze prasowym lokalnych struktur Partii Republikańskiej w Seattle. Autor wielu książek, m.in. „Pieprzony los Kataryniarza”, „Walc stulecia” oraz „Śpiąca królewna” za które został nagrodzony nagrodą im. Janusza A. Zajdla.