Mówi o sobie, że debiutowała nieskończoną ilość razy. Najpierw były albumy wydane domowym sposobem. Oficjalnie debiutowała płytą „Out” w 2006r., później pojawiła się złota płyta „Hat, Rabbit.” Po czteroletniej przerwie od projektów autorskich powraca z albumem „Wersje”. Z Gabrielą Kulką o wiecznych debiutach i najnowszym albumie rozmawiała Marta Woźniak
Czy to już koniec debiutów?
Myślę, że nową płytą „Wersje” uśmierciliśmy wieczne debiuty. Kiedy ktoś wydaje płytę z nowymi wersjami starszych utworów już wciśnięcie czapki debiutanta jest niemal niemożliwe. Nie powiem, że nie miałam zamiaru jakąś płytą ukrócić te wieczne, cholerne debiuty, bo ile można? Muzyka to nie jest cykl debiutów, tylko proces. To nie jest tak, że artysta budzi się rano i mówi sobie: napiszę sobie dzisiaj 10 piosenek, i pyk-pyk. Nagrajmy je, pyk-pyk. Tak się nie dzieje. Taki proces ma warstwy, relacje muzyków się albo zacieśniają albo rozjeżdżają, piosenki się zmieniają i nie ma czegoś takiego jak ostateczna wersja piosenki. I to nie jest odgrzewanie kotletów. Bez naszej wspólnej pracy, „Wersje” nie miayłby takiej formy. Proces, ewolucja – chciałabym właśnie na to uczulić słuchaczy.
Na „Wersje” składają się utwory, które pojawiły się wcześniej na debiutach.
I toczą się dalej. Żyjemy w kulturze popularnej, która fetyszyzuje debiut. Debiut to jest coś atrakcyjnego, świeżego, nowego, zaskakującego i co na najważniejsze – pozornie wyłania się z niczego. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyłania się debiutant, powstaje z obłoków pary i nagle masz zbiór, powiedzmy dwunastu, piosenek, zupełnie nowych, przebój za przebojem, i to jest superatrakcyjne. Taki fetysz „premiery” odbija się na cyklu wydawniczym, który przestał przystawać do mojej pracy. Najlepszym przykładem jest trasa podsumowująca „Hat, Rabbit” czyli trasa „Bye Rabbit”. Nie chcieliśmy pożegnać się na zawsze, ale to była ostatnia trasa skoncentrowana na starych piosenkach. Podczas tegorocznej trasy, z lutego i marca tego roku. Nie żegnaliśmy się na zawsze, ale to była ostatnia pula koncertów skoncentrowana na starych piosenkach. Podczas właśnie tej trasy nagrany został album ze starszymi utworami, w nowych aranżacjach, potem dopieszczony w studio, wydany jesienią – ale w tej chwili, na trasie promującej album gramy… nowe piosenki.
Mówisz o swojej ewolucji muzycznej, że współpraca z innymi muzykami dużo ci dała, jako artystce. Zastanawiam się po co „Wersje” powstały, przecież „Hat Rabbit” został złotą płytą. Poza tym sama powiedziałaś, że masz nowy materiał.
Ale dopiero teraz mamy nowy materiał. Kiedy nagrywaliśmy album tego nowego materiału jeszcze nie było. Rozumiem, co mogą czuć słuchacze, też tak mam: czekam na płytę mojego ulubionego wykonawcy. On ją wydaje, a ja wolałabym coś innego. Myślę sobie: kurczę, Amanda, kurczę Tori, ja chciałam inny album, czemu nie zrobiłaś takiego albumu, jak ja chciałam? Ktoś może pytać po co włożyłam tyle energii w nagrywanie „Wersji”, skoro w tym czasie mogłam usiąść i nagrać inny, nowy album. Otóż nie. Gdybym w lutym zabrała się za nowy album, nic by z tego nie było. U mnie piosenki leżakują, nawet latami. „Wersje” są potrzebne po to, żeby uświadomić słuchaczowi kierunek muzyczny, to co usłyszy na następnym albumie jest bliższe „Wersjom”, a nie „Hat, Rabbit”. Poza tym dołączył do nas klarnecista Wacław Zimpel, wiele się zmieniło, dorzuciliśmy old-schoolowe brzemienia elektroniczne.
Czyli jako autorka jesteś zadowolona z tej płyty?
Jestem z niej bardzo dumna. Poza tym czuję, że teraz mnie i chłopakom gra się najlepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Każdy z nas robi coś innego, ale dokłada się do naszego wspólnego kółeczka. Wac Zimpel ma bujną karierę muzyczną, jest znany i w Polsce i za granicą. Wojtek Traczyk, mój basista, mimo tego, że świetnie odnajduje się w formie piosenkowej, to jego solowa płyta kontrabasowa jest improwizowanym pejzażem. Teraz jesteśmy razem na trasie. Rasz, perkusista gra utwory inspirowane Lutosławskim z mistrzem ambientu Konradem Kuczem. W Gdyni okazało się, że Wacek, człowiek wielu talentów, gra na harmonijce ustnej. Specjalnie do jednej z piosenek kupił nową harmonijkę. Na zapleczu Wacek zaczął grać na tej harmonijce, i pyta, czy znam jakiegoś bluesa. Zaczęliśmy grać, i w pewnym momencie Wacek mówi: „Gaba, ja cię ozłocę jak zagramy to na bis”. Po tym bisie Wojtek mówi do Wacka: „Wacu, jesteś gruby i czarny”. Kocham moją ekipę, jest nam razem bardzo dobrze.
Pojawiły się jakieś trudności w realizacji albumu?
Zawsze pojawiają się trudności. Na koncert w Krakowie przywiozłam z Warszawy moje pianino elektryczne, Wurlitzera. Trzeba go było nastroić, a ponieważ strojenie pianina elektrycznego to dość skomplikowany proces i nie było opcji, żebym go sama nastroiła. Przyjechał pan, nastroił i w końcu mówi, że stroik G jest u kresu, taka nuta, na samym środku, pojawia się wszędzie. Stroik powinien być wymieniony, a że nie było ani czasu, ani stroika, to pan nastroił jak mógł, ale nie było gwarancji, że G przeżyje. W Krakowie okazało się, że nieszczęsne G jest o ćwierć tonu niżej, totalnie rozstrojone. Zależało mi, żeby zagrać parę utworów i w piosence „New to somebody” jest przezabawny moment, gdzie pojawia się nutka G, słychać jak ja uderzam w tę nutę, a później robię wszystko, żeby tylko na nią nie wpaść.
A które wersje starych piosenek podobają ci się najbardziej?
Najbardziej szczęśliwa jestem z piosenek z płyty „Out”, ponieważ one były prezentowane szerszej publiczność tylko w wersji solowej. Chciałam bardzo, by osoba słuchająca płyt wczuła się w różnice między solowym wykonaniem, a tym w zespole. Bardzo się cieszę z nowej wersji „Królestwa i pół” i „Shark”. Wstyd powiedzieć, ale jaram się zwolnionymi „Niejasnościami”. Strasznie nasłuchałam się Bena Foldsa. Jak gra na pianinie to drzazgi lecą. I tak właśnie moje piosenki się filtrują przez kolejne zauroczenia muzyczne. „Niejasności”, jak to się mówi, „siadły” na tej płycie.
Przy recenzjach „Wersji” pojawia się określenie „skromne, akustyczne szatki”. Czy ta płyta faktycznie taka jest?
Wiem, o którą recenzję ci chodzi, i nie o to chodzi w „Wersjach”. Wolę być skarcona i zjechana w recenzji, która jest merytorycznie trafna, niż pochwalona w recenzji, gdzie mam wrażenie, że jest o zupełnie innej płycie. Z tej recenzji wynika, że nasz album to te skromne szatki, akustyczne, że płyta jest unplugged, że jesteśmy malutkim, akustycznym zespołem, jest jakiś „basik” i „bębenki”. Halo! Jest trzech gości ze mną na scenie, momentami rockowy hałas, i co to znaczy pół-akustycznie? Cieszę się, że płyta się podobała, ale mam wrażenie, że słuchaliśmy innych płyt. To nie jest skromny, delikatny unplugged, niezobowiązujący zrealizowany w stylu „zapraszamy was na próbę”. Na tej płycie jest manipulacja dźwiękiem, brzmieniowo jest bardzo daleko od tego „ach, my sobie tutaj tak gramy”.
Na „Wersjach” grasz też covery. Na 14 swoich piosenek dałaś ich 4. W takim razie czemu nie zdecydowałaś się na płytę tylko z coverami?
Gdybym zdecydowała się na płytę z coverami byłaby to najprostsza rzecz na świecie. Teraz jednak nie byłby to dobry moment. Moje nieautorskie projekty czyli „Młynarski plays Młynarski” i „Baaba Kulka” to były albumy samych cudzych piosenek. Przyszedł czas na nowy materiał, jeśli nie na nowy, to na pewno na autorski. „Wersje” są takim kroczkiem w dobrym kierunku, a następnym krokiem jest autorska płyta. Czuję, że to jest ten moment, że nie wypada mi czego innego wydawać. Moi znajomi mówią „Gaba, już czas, kochamy cię, ale naprawdę, już czas na coś nowego.”
Jesteś po architekturze wnętrz, powiedz dlaczego właściwie śpiewasz?
Niestety, nie składam bardzo dobrze makiet. Chodziłam do podstawówki muzycznej osiem lat, w klasie skrzypiec. Później nie chciało mi się ćwiczyć. Rodzice byli na tyle mądrzy, że wysłali mnie do ogólniaka. Sama muzyka była zawsze ze mną, od dziecka miałam ogromne fascynacje muzyczne, byłam wielką fanką Queen. Znałam cały katalog piosenek, potrafiłam zaśpiewać każdy utwór. Nawet robiłam sobie mixtape’y z utworami, w których śpiewał tylko Brian May. Jak miałam 18 lat, byłam na jego koncercie w warszawskiej Stodole. Na tym koncercie wyjęłam mu z ręki 5-pensówkę, którą grał, mam ją do dziś. Wtedy nie myślałam, że będę muzykiem. Miałam straszną gitarę akustyczną, z jakiegoś ruskiego targu, która miała struny pół centymetra nad gryfem, i rozkrwawiałam sobie na niej palce. Tyle dobrego, że kilka chwytów mi zostało i się przydają na ukulele.
Oprócz ukulele na czym jeszcze grasz?
Na ukulele gram słabo, ale z entuzjazmem, a moim instrumentem są klawisze. Gdyby ktoś przystawił mi pistolet do głowy to pewnie bym coś zagrała na skrzypcach. Na pianinie najlepiej gram dobrze to, co sama napiszę. Nuty czytam słabo, to moja pięta achillesowa. Raczej to z kim gram daje mi wycisk.
Czyli „Wersje” nie są po to, żeby sobie coś udowodnić, ale po prostu z miłości do muzyki?
Wszystko jest z miłości. Dla mnie zrobienie aktualizacji i pokazanie jak teraz gramy, z obecnym zespołem, wzbogaconym o Wacka było bardzo ważne. Ten skład ma coś nowego do zaproponowania. „Wersje” nie wzięły się z tego, że chciałam wydać płytę, tylko chciałam zarejestrować to co robimy. Dostaję takie urocze wiadomości: „Słuchaj, Gaba, nowa płyta – ekstra, ale bardziej mi się podobała oryginalna wersja”. Myślę sobie wtedy: człowieku, ja się cieszę, że podoba Ci się nowa wersja, stara wersja, koncertowa wersja. Nie mówię, że macie teraz słuchać tych nowych wersji, wyrzućcie z głów „Hat, Rabbit” i „Out”, bo teraz „Wersje” są aktualne. Za rok, za dwa, mam nadzieję, że dalej będziemy razem z chłopakami grać, ale z drugiej strony nasze fascynacje muzyczne mogą pójść w inne strony. I nie będziemy grać tych numerów w ten sam sposób, więc warto zachować to jako nagranie jako taki napis na ścianie „Byliśmy tu: Gaba, Rasz, Wojtek, Wac”.
Gaba Kulka wraz zespołem zagra w 29 listopada w warszawskim Teatrze Studio, w ramach Europejskich Targów Muzycznych „Co jest Grane”. Start koncertu o godzinie 21.30.
Na początku swojej kariery wydała dwie płyty domowym sposobem. W 2009r. Debiutowała albumem „Hat, Rabbit”, który uzyskał status złotej płyty. Od tego czasu współpracowała przy projektach muzycznych z Konradem Kuczem, Janem Młynarskim, Olem Walickim czy z zespołem Baaba. Gościnnie wystąpiła na płytach HEY, Czesław Śpiewa, Dick4Dick czy Levity. W tym roku wraz z zespołem wydała album „Wersje” z odświeżonymi utworami swoich wcześniejszych autorskich płyt.
Gabriela Kulka, ur. 1979r. – polska wokalistka, pianistka i autorka tekstów. Pochodzi z rodziny muzyków klasycznych.