Teatr powszechny znów zachwyca i zaskakuje. Kolejnym spektaklem, który dane mi było obejrzeć był „Król zwierząt”. Z opisu fabuły dowiedziałam się, że będzie to baśniowa opowieść o dziewczynie imieniem Stellina, która spotyka na swojej drodze okrutnego króla, który więzi w murach swojego opustoszałego pałacu ludzi i zwierzęta. Brzmi jak typowa bajka dla dzieci, z resztą sam spektakl przeznaczony był pierwotnie dla raczej tej młodszej grupy odbiorców. Cóż.. nic bardziej mylnego. Pierwszym elementem zaskoczenia była bardzo prosta scenografia, a właściwie to metalowo-drewniana konstrukcja stojąca na środku sceny. Ale to w zupełności wystarczyło. Obsada składała się z czterech osób — głównej bohaterki, Mai oraz trzech postaci, które spotyka na samym początku akcji — Małpy, Węża i Suki. Postaci chciały poznać jej sekret, najskrytszą tajemnicę, którą chowała w głębi siebie. W zamian opowiedziały jej historię Stelliny. Gra aktorska i scenografia jak zwykle na najwyższym poziomie, jednak elementem, który urzekł mnie szczególnie i dodał wyjątkowości całemu widowisku była grana na żywo muzyka Huberta Zemlera, która została w pewnym sensie uosobiona, prawie jakby była osobną postacią. Idealnie budowała napięcie, a czasami w zabawny sposób komentowała samą akcję, rozluźniając atmosferę na sali. Karolina Porcari stworzyła bardzo prawdziwą, momentami okrutną historię o nas samych, podaną widzowi w otoczce bajki dla dzieci. Historię o lękach i trudnościach z jakimi mierzy się każdy z nas. Historię o tym, jak wyboista jest podróż w poszukiwaniu samego siebie.
Maja, która właściwie była też Stelliną, to tak naprawdę każdy z nas. Bo każdy z nas się czegoś boi, coś ukrywa. Każdy z nas się czegoś wstydzi, czegoś nie wie. Bo życie to tak właściwie usłana różami i kolcami droga do odpowiedzi, których szukamy cały czas.