Magazyn PDF

Portal studentów Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW

Bez kategorii

Przepraszam, ale ja się spodziewałem fotografa – mówi Anna Bedyńska

Anna Bedyńska – zawodowo fotoreporterka „Gazety Wyborczej” specjalizująca się w dziedzinie reportaży społecznych, prywatnie szczęśliwa mama. Laureatka wielu nagród w konkursach fotograficznych, w tym Grand Prix za zdjecie roku Grand Press Photo 2005. Jest również autorką projektu „Jedna ciąża, dwudziestu”, poprzez który skłania do dyskusji nad rolą kobiet i mężczyzn w fotografii.

Dawid i Adrian żyją w związku homoseksualnym, Gej homoseksualista/ fot. Anna Bedyńska/ Agencja Gazeta

Powiedziałaś kiedyś, że „70 procent zdjęć to pokora i cierpliwość, a reszta to wrażliwość i umiejętność przewidywania”. Czy w swojej pracy zdarza Ci się kierować metodą „decydującego momentu” Henri Cartier-Bressona?

Tak, Henri jest, dla nas, fotoreporterów, niedoścignionym wzorcem pracy. Złapanie „decydującego momentu”, czyli znalezienie takiej chwili, gdy kilka planów, na których coś ciekawego się dzieje, nałoży się na siebie jest nie lada sztuką. Taka praca wymaga pokory, by odszukać właściwe miejsce i dać sobie czas na wyczekanie odpowiedniej chwili. Często jest wiele takich sytuacji, do których warto powrócić. Niektórzy fotografowie, ja również, wracają kilkakrotnie w pewne miejsce o konkretnej porze, gdyż wcześniej zaobserwowali, że drzemie w nim potencjał. Powodem może być choćby fajne światło. Dzisiaj, gdy wychodziłam stąd (siedziba „Gazety Wyborczej”) koło 14:50, piękne światło wchodziło w pobliską bramę. Mój mózg od razu zarejestrował: „tu trzeba wrócić z kimś o 14:50, żeby zrobić komuś ciekawy portret”. To już taka choroba zawodowa.

 

Czyli fotografem jesteś praktycznie cały czas.

Tak, to prawda, to nie jest zawód wyuczony, to jest sposób życia. Szczęśliwi są Ci, którzy mogą połączyć pracę ze swoją pasją.

 

Z Twoich fotografii wypływa duża wrażliwość na drugiego człowieka. Poprzez swoje fotoreportaże często opowiadasz historie ludzi, których skrzywdził los. Chore dzieci, niepełnosprawni, narkomani – to nie są łatwe tematy. Mimo to Twoja fotografia jest intymna, zawsze jesteś bardzo blisko swoich bohaterów.

To prawda, zawsze staram się być jak najbliżej człowieka. Ideą reportażu jest to, aby wniknąć w temat jak najgłębiej, odkryć prawdziwe „ja” modela, często ukryte za bezpieczną maską. Najważniejsze jest dać sobie czas, aby jak najlepiej móc poznać bohatera. Trudne tematy są dla mnie wyzwaniem, dają mi dużą satysfakcję, lecz nigdy nie pozostawiają mnie obojętną. Jeden ze swoich pierwszych reportaży, zrealizowany w dziecięcym szpitalu onkologicznym, odchorowałam fizycznie. Ludzie, których tam spotykałam chcieli podzielić się swoim nieszczęściem. Traktowali mnie jak spowiednika. Przesiąknięta historiami, których nie miałam komu wyznać potrzebowałam oczyszczenia. Należy liczyć się z tym, że w takiej pracy poza sferą czysto fotograficzną jest wiele elementów socjologii i psychologii. Nadchodzą takie momenty, kiedy nawet nie wyciągamy aparatu, a mimo to nadal realizujemy temat. Oczywiście cieszę się, gdy obok trudnych tematów mogę realizować te lżejsze. Staram się tak wyważyć tematykę moich prac, aby móc zachować równowagę psychiczną. Miło wspominam spotkanie z paniami zapoznanymi w domu opieki społecznej. Bohaterki reportażu były dobrze po siedemdziesiątce, a materiał dotykać miał sfery ciała oraz nagości. Te starsze kobiety zaskoczyły mnie swoją odwagą i bezpośredniością, bez żadnego skrępowania zrzuciły ubrania. Podczas sesji, bez zażenowania pokazywały znacznie więcej niż się tego spodziewałam.

 

Poprzez projekt „Jedna ciąża, dwudziestu” starasz się podjąć dyskusję z odmiennością fotografii kobiecej od męskiej. Czy według Ciebie mężczyźni faktycznie patrzą inaczej niż kobiety? Czy taki podział ze względu na płeć jest uzasadniony?

Ten projekt został zainspirowany takimi pytaniami, jakie właśnie zadałaś. Pewnego razu uznałam, że, aby móc na nie odpowiedzieć, należy przeprowadzić eksperyment. Oddałam się w ręce dwudziestu fotografów, w tym jedenastu mężczyzn i dziewięciu kobiet. Facetów było więcej, bo przeważają w tym zawodzie. Wbrew stereotypowym wyobrażeniom, że panowie patrzą bardziej dramatycznie, najmocniejsze zdjęcie na wystawie zrobiła kobieta. Eksponowane fotografie nie były podpisane, co miało zachęcić widza do próby odgadnięcia płci autora. Przeważnie „strzały” nie były trafione. Ta realizacja dowodzi, że nie powinno się dzielić fotografii na męską czy kobiecą.

Zdecydowanie większy wpływ na sposób patrzenia ma stopień wrażliwość fotografa, a przede wszystkim doświadczenie, jakie nosi w sobie. Autorzy, kobiety które ciążę mają za sobą, czy mężczyźni, którzy posiadają dzieci, zupełnie odmiennie podchodzili do tego tematu. Natomiast kobieta, która miała traumatyczne przeżycia przy porodzie oddała cały towarzyszący jej dramatyzm w swoim projekcie. Z kolei facet, który ma bardzo dobry kontakt z dzieciakami i świetnie czuje się w roli ojca, wykreował zupełnie bajkowy świat. Inny, który w ogóle nie ma dzieci, więc uczucia związane z ich pojawieniem są dla niego abstrakcją, stworzył podobną baśniową scenografię.

 

Gdy oglądałam te fotografie zaskoczyło mnie, jak często nie potrafiłam odnieść się do płci autora. Zawsze wydawało mi się, że kobieta będzie kompletnie inaczej postrzegać ciążę niż mężczyzna, który nigdy takiego stanu ciała nie doświadczy.

Rzeczywiście kobieta podchodzi do ciąży inaczej, tylko nie na tyle, aby w takiej fotografii obnażyć swoją płeć.

 

W swoim projekcie po raz pierwszy stanęłaś po drugiej stronie aparatu. Jako modelka musiałaś dostosować się do wizji danego fotografa. Jak czułaś się w sytuacji, w której Twoja rola została ograniczona jedynie do bycia fotografowanym obiektem? Czy było to trudne doświadczenie?

To było bardzo ciekawe doświadczenie. Cieszę się, że wykorzystałam moment ciąży na realizację takiego projektu. Wydaje mi się, że jedynie ciąża mogła być dla mnie wystarczającym pretekstem, by stać się bohaterem zdjęć. Był to taki stan, gdy moje ciało nie do końca należało do mnie, dlatego łatwiej było mi przełamać wewnętrzną barierę. Początkowo nie czułam się pewnie, ale już pod koniec eksperymentów potrafiłam bawić się pozowaniem. Dzięki wcieleniu się w rolę modela poznałam warsztat innych fotografów. Równie cennym doświadczeniem była możliwość konfrontacji z tym, jak moi bohaterowie mogą czuć się przed obiektywem.

 

Wielu ludzi uważa, że zawód fotografa jest męskim zajęciem. Twierdzą, że jest to praca, której trzeba się w pełni poświęcić rezygnując z życia osobistego. Ty, będąc matką jesteś żywym przykładem, że można odnosić sukcesy na polu zawodowym jednocześnie łącząc je z życiem rodzinnym.

Byłabym w stanie wymienić wiele kobiet, które odnoszą sukcesy w fotografii. Nie jestem pewna czy dla mnie samej starczyłoby miejsca na liście. Gdy zaczynałam pracować, nas, dziewczyn, było niewiele. Kobieta-fotograf nie cieszyła się popularnością. Do tego stopnia, że kiedyś, gdy przyszłam zrealizować temat, na powitanie usłyszałam: „Przepraszam, ale ja się spodziewałem fotografa”. Zawód fotoreportera jest ciężki ze względu na trudności związane z wyjazdami czy nienormowanym czasem pracy. Oczywiście dla wielu te specyficzne wymogi mogą stanowić zaletę. Dla mnie, patrząc z perspektywy matki, którą jestem, bardzo trudno żyć takim trybem. Pojawienie się dzieci przewartościowuje twój świat. Odkąd urodziłam moje, to powstały takie tematy jak „tata sam w domu”, o dzieciach pozostających pod opieką ojców, gdy mamy  wróciły do pracy, „z dzieckiem pod biurkiem”, opowiada z kolei o mamusiach które wracają z dzieckiem pod pachą do pracy czy taki jak ten o mamach, które wykorzystały moment macierzyństwa na założenie własnego biznesu. Wygląda na to, że to, co dzieje się wewnątrz mnie rzutuje na to jakimi tematami się zajmuję. Wcześniej fotografowałam w ośrodkach pomocy, hospicjach, szpitalach, jak również w burdelach, robiłam zdjęcia homoseksualistom, fotografowałam w Sudanie, zajmowałam się tematami niekoniecznie „dzieciatymi”. Jak nie ma się takich obciążeń rodzinnych to łatwiej wyjechać na wojnę.

0079.jpgZ dzieckiem pod biurkiem/ fot. Anna Bedyńska/ Agencja Gazeta

 

W życiu czasami łatwiej jest być kobietą. Czy Tobie w pracy fotoreporterskiej zdarzyły się sytuacje, w których to, że nią jesteś w jakiś sposób Ci pomogło?

Nie wiem, to ciężkie pytanie…

 

Może to, że kobieta łatwiej wzbudza zaufanie…

Możliwe, ale nie potrafię obiektywnie tego stwierdzić. Chyba nie umiałabym się zadeklarować, że kiedykolwiek było mi łatwiej właśnie dzięki płci… Może w tematach takich jak te o męskich prostytutkach czy o homoseksualistach, dzięki temu, że jestem kobietą zostałam łatwiej wpuszczona w ich hermetyczny świat. Jeszcze kiedyś realizowałam reportaż o wieczorach panieńskich, mężczyzna nigdy nie mógłby się tam znaleźć. Z kolei wielu moich kolegów fotografów robi akty z kobietami, rozbierają je bez skrępowania. Dla mnie rozebranie kobiety byłoby chyba nawet trudniejsze niż rozebranie faceta.

 

Są jeszcze jakieś inne momenty, gdy Twoja płeć utrudniała Ci pracę?

Fotograf to ciężki zawód fizyczny. Na pewno często mierzyłam się z myślami, że czemuś nie podołam albo, że jestem zbyt wrażliwa i delikatna. Wtedy trzeba było zacisnąć pięści, zacisnąć zęby i iść na przód. Dla mnie wyjazd gdzieś do Kosowa nie byłby prostą decyzją…

Mimo to myślę, że ilość plusów i minusów, jakie daje płeć jest zbilansowana. Sposobem na otwarcie każdego serca i każdych drzwi jest zawsze uśmiech, a budowanie relacji, która nie jest oparta na ocenie, stanowi wytrych na kontakt z innymi ludzi. Natomiast nad samą płcią bym się, aż tak nie pochylała.

 

Wrócę do samego początku. Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią? Od zawsze wiedziałaś, że chcesz patrzyć na rzeczywistość poprzez obiektyw aparatu?

Fotografią zajęłam się stosunkowo późno, bo dopiero w liceum. Razem z koleżanką za pomocą zdjęć opowiadałyśmy różne historie. Było to coś jak film opowiedziany w kilku zdjęciach, element reportażu stanowiła historia pokazana poprzez fotografie, różnicą było to, że opowieści były wyreżyserowane. Pamiętam jak zimą w pewnym nie ogrzewanym domu, gdy na zewnątrz szalał mróz pierwszy raz w życiu same wywoływałyśmy zdjęcia. Zupełnie nic nam nie wychodziło, nie byłyśmy w stanie osiągnąć odpowiedniej temperatury odczynników, podgrzewając kuwety prawie spaliłyśmy dom. Gdy po wielu próbach na papierze pojawił się pozytyw odczułam wielką radość i nieprawdopodobną metafizykę. To chyba wtedy złapałam tego bakcyla. Dalej fotografowałam dla czystej przyjemności. Nigdy nie myślałam, że robienie zdjęć stanie się dla mnie źródłem utrzymania. Gdy zaproponowano mi pracę w „Gazecie Wyborczej”, nawet jej nie szukałam. Byłam pozytywnie zaskoczona tą propozycją, nie spodziewałam się, że wszystko potoczy się tak szybko. Każdy podąża swoją ścieżką, która dokądś prowadzi. Ja, dzięki temu, że na swojej napotkałam ludzi, którzy mnie dostrzegli i we mnie uwierzyli, jestem tu, gdzie jestem.

 

To, że jest to odpowiednie miejsce potwierdza nagroda Grand Press Photo, którą otrzymałaś w 2005 za zdjęcie roku. Jak z aktualnej perspektywy odnosisz się do samej nagrody oraz do fotografii, która Ci ją przyniosła?

Bardzo lubię to zdjęcie, pochodzi ono z cyklu „Przytul mnie” ze szpitala dziecięcego. To był dla mnie ważny i bardzo trudny materiał – ten „odchorowany”. Jeden z pierwszych reportaży, w które weszłam tak głęboko, realizowałam go przez kilka miesięcy.

Ludziom łatwo powiedzieć, że nieszczęścia dają gwarantowany sukces. Wcale tak nie jest, szczególnie w intymnych sytuacjach, w ramach których fotografowi ciężko się poruszać. W niektórych momentach chciałoby się założyć „czapkę niewidkę” i zniknąć. Ta konkursowa fotografia pokazała mi inny świat, niezwykłą mądrość małych pacjentów, którzy dźwigają na sobie ciężar własnej choroby, a mimo to często są silniejsi od swoich rodziców. Dostrzegłam świat, którego wcześniej nie znałam. To był ważny moment w mojej pracy i ważne zdjęcie, ale czy najważniejsze i najlepsze? Nie. Nie wiem, które jest najlepsze, każde jest inne.

Świątynie rozkoszy.jpgŚwiątynie Rozkoszy/ Anna Bedyńska/ Agencja Gazeta

 

To na zakończenie opowiedz, jakie masz plany na przyszłość?

Bardzo podoba mi się temat, którym zajmuję się już od pewnego czasu. „Ubrania śmiertelne” to materiał dotyczący odchodzącej tradycji przygotowywania sobie za życia ubrania na drogę do krainy Hadesu. Taki materiał przełamuje tabu jakim jest śmierci. Jest to opowieść o ludziach, którzy nie boją się rozmowy o przemijaniu, gdyż oswajają śmierć już za życia.

Bohaterowie są ostatnimi, którzy tę tradycję kultywują. Gdy trzy lata temu powstały pierwsze zdjęcia do reportażu, młodzi ludzie inaczej patrzyli na takie zachowanie. O ile wtedy spotykałam się z zadziwieniem, to dziś słyszę głosy o szaleństwie tych starszych osób. Ja uważam, że to jest piękna tradycja, która niestety nie przeniosła się na kolejne pokolenia. Co jeszcze? Interesują mnie historie ludzi, którym obiektywnie nie jest z górki, a mimo to potrafią przenosić góry: rodzina niewidomych wychowująca dziecko, albo dziewczyna bez rąk, zarazem matka, która nigdy nie przytuliła swojego dziecka. Chcę poznać takich ludzi, spotkać się z nimi, aby zadać im naiwne, dziecięce pytanie: Jak widzi niewidomy? Jak czuje ktoś, kto nigdy nie dotykał? Chcę opowiadać ekstremalne historie normalnych ludzi.

 

Pozostaniesz nadal wierna człowiekowi.

Tak, człowiek jest mi najbliższy i nawet wtedy, gdy nie ma go na fotografiach (jak w przypadku zdjęć z burdeli), to nadal jest głównym bohaterem mojej opowieści.

 

rozmawiała Maria Wachowiak